Książki popularnonaukowe zwykle mają mocno ograniczone grono odbiorców – ze względu na zakres badawczych poszukiwań, tematykę czy język. Jednak tom „Iriomote – wyspa dzikich kotów” to książka napisana jakby obok tego nurtu, przeznaczona dla szerszej publiczności literackiej, a wzór czerpiąca – według mnie – z telewizyjnych programów przyrodniczych.
Krzysztof Schmidt stara się w niej (przy pomocy translatorsko-przewodnikowej Nozomi Nakanishi) przedstawić nie tyle efekty badań nad dzikimi kotami z japońskiej wyspy, co w anegdotyczny sposób pokazać okoliczności towarzyszące wykonywaniu kolejnych pomiarów. Pisze więc o metodach działania, pomysłach na obserwowanie zwierząt w ich naturalnym środowisku, wreszcie o trwającym dziesięć miesięcy pobycie na Iriomote – związanymi z nim trudnościami i osiągnięciami. Prowadzi więc Schmidt czytelników przez próby odłowienia kotów – przedstawicieli gatunku – założenia im specjalnych obróżek z nadajnikami, po błądzenie po wyspie podczas tropienia poszczególnych osobników. W swoich opowieściach nie pomija rzecz jasna japońskich studentów, towarzyszących mu w przedsięwzięciu, służących pomocą i dobrymi radami oraz odważnymi pomysłami. Kotom, które zostały schwytane, zmierzone i oznakowane, badacze nadają imiona – nie posługują się bezdusznymi symbolami, angażują się emocjonalnie w poszukiwania i pomiary, ale przede wszystkim – zabieg ten pozwala przyciągać uwagę czytelników, którzy zamieniają się z odbiorców naukowych danych w obserwatorów życia czy zwyczajów kotów z Iriomote.
Dzięki narracji Schimdta mogą bez trudu wyobrazić sobie kolejne eskapady w ciemnościach – kiedy sygnał z nadajnika kota słabnie lub wzmacnia się odbijany przez echo i ukształtowanie terenu, a do człowieka w każdej chwili może się zbliżyć jadowity wąż. O reportersko-telewizyjnym talencie Krzysztofa Schmidta świadczyć może zamiłowanie do anegdot i fabularyzowanie historii. W jej kanwę wplata na przykład autor wątek przeznaczenia – pomyślną wróżbę wyłuskując z przypadkowego spotkania z iriomockim kotem jeszcze przed zakrojonymi na szeroką skalę poszukiwaniami. Sam spis pierwszych przestróg i podpowiedzi dotyczących niebezpieczeństw na Iriomote może bawić.
Autor dobrze rozkłada punkty kulminacyjne swojej opowieści, , suchą relację o zwyczajach zwierząt pozostawiając na koniec. Nie wpada w pułapkę niezrozumiałego dla obojętnych czytelników mówienia o swojej pasji, wręcz przeciwnie, posługuje się językiem prostym i obrazowym. Tam, gdzie to możliwe, maksymalnie upraszcza obserwacje, sprowadza je do zwyczajnej opowieści. Co ciekawe, nie zatrzymuje się tylko na zachowaniach kotów: równie ważni są dla niego ludzie z Iriomote (wieńczy całość nieco apokaliptyczną wizją cywilizacji wypierającej zwierzęta z ich naturalnego środowiska). Uczestniczy w ich obrzędach, opisuje tańce, zabawy i sposoby spędzania czasu, posiłkując się wiedzą swoich przyjaciół, a także informacjami znalezionymi w książkach. Daje tym samym ciekawą analizę odmiennej kultury – ubarwioną jeszcze zamieszczonymi na końcu książki zdjęciami. Fotografie prezentują krajobrazy, zwierzęta, wytwory człowieka oraz samych mieszkańców wyspy, co pozwala lepiej przyswoić sobie opowieści Schmidta i zrozumieć przedstawiony przez niego świat.
Książka „Iriomote, wyspa dzikich kotów” jest kierowana do tych wszystkich czytelników, którzy są ciekawi nieodkrytego zbyt zakątka Ziemi. To publikacja da lubiących przyrodnicze programy, a także dla pasjonatów dawnej kultury japońskiej. Przedstawia fragment Japonii nieskażony jeszcze nadmiernie techniką i nieprzesadnie zurbanizowany – a przez to piękny.
Izabela Mikrut