Standardowe pytanie, skierowane do twórcy, padające przeważnie na rozmaitych wieczorkach autorskich, w wywiadach i w listach od zachwyconych czytelników, brzmi: jak pan/pani pisze? Jak wymyślać takie teksty? Wisława Szymborska w swoim Odczycie Noblowskim mówiła: „najgorzej z poetami. Ich praca jest beznadziejnie niefotogeniczna. Człowiek siedzi przy stole albo leży na kanapie, wpatruje się nieruchomym wzrokiem w ścianę albo w sufit, od czasu do czasu napisze siedem wersów, z czego jeden po kwadransie skreśli, i znów upływa godzina, w której nic się nie dzieje... Jaki widz wytrzymałby oglądanie czegoś takiego?”. Ale podobne tłumaczenia na nic się zdają rozemocjonowanym wielbicielom. Pytanie o proces tworzenia powtarza się z bezwzględną regularnością. Właśnie dlatego powstał tomik „Fraszki z rękawa”, autorstwa Anny Sztaudynger-Kaliszewiczowej. Sztaudynger potrafił zaimprowizować fraszkę w zasadzie w każdych okolicznościach. Jego córka zebrała kilkadziesiąt lirycznych „piórek”, dedykacji i wierszyków, do każdego utworu dołączając historię jego powstania. W ten sposób przyczyniła się do częściowego wyjaśnienia kwestii związanych z aktem twórczym. Wspomnienia Kaliszewiczowej to barwna, żywa relacja, okraszona dowcipnymi fraszkami i pomysłami Sztaudyngera. Sporo tu piórek frywolnych, rubasznych. Kilka znanych, odżywających w nowym kontekście. Wiele bez kontekstu niemożliwych do zinterpretowania, skierowanych do konkretnych osób. Połączenie opowiadania córki i utworów ojca składa się na historię o narodzinach tych niewielkich utworów. Tomik poprzedzony jest wyznaniem Sztaudyngera: „często pytają mnie ludzie, jak powstają fraszki? Oczywiście, mogę odpowiedzieć – jak ja je piszę. Budzą mnie po nocy, nie dają mi spać. O piątej, o czwartej rano, czasem o drugiej w nocy wstaję, otulam się ciepłym szlafrokiem i klnąc na czym świat stoi (sen jest cudowną rzeczą), notuję wszystko, co mi przyjdzie do głowy”. Ale tak naprawdę wierszyki wpadające do głowy po nocy nie są jeszcze największym wyzwaniem dla fraszkopisarza. Świadczą o talencie, o natchnieniu, o zdolnościach warsztatowych i zmyśle ironii. Najtrudniejsze są piórka improwizowane – Sztaudynger posiadł umiejętność reagowania za pomocą ciętych wierszyków w każdej sytuacji. Potrzebował kilku sekund, by zabłysnąć zgrabnie rymowanym utworem, wzbudzając podziw i szacunek otoczenia. Niczym sztukmistrz – wytrząsał fraszki „z rękawa”... Jak nikt inny, potrafił układać fraszki sytuacyjne, stanowiące świetny komentarz do rzeczywistości. „Pozwólcie, moi mili, że opowiem wam nie o tych fraszkach, które rodzą się przy biurku z zadumy i mozołu, ale o tych, które urodziły się sytuacyjnie w danej chwili i które swą błyskawicznością i spontanicznością sprawiły nieraz szczególną przyjemność zarówno tym, dla których je wymyśliłem, jak i mnie samemu”. Tak rozpoczętą przez Sztaudyngera historię kontynuuje jego córka. Niektóre z jej opowieści brzmią nieprawdopodobnie, inne – bawią, jeszcze inne – rozśmieszają… Wszystkie mogą pasjonować nie tylko miłośników twórczości fraszkopisarza. Książka może być świetnym uzupełnieniem do cyklu tomików Sztaudyngera – „Piórek”, „Piórek znalezionych”, „Piórek krakowskich”, „Piórek z gór” itd. Zawiera bowiem w przeważającej części fraszki, które nie zmieściły się do tamtych cykli. Zbiorek nie powstałby, gdyby nie współpraca znajomych i nieznajomych (czytelników „Przekroju”, którzy zareagowali na prośbę - apel Anny Sztaudynger-Kaliszewiczowej i nadesłali zachowane dedykacje czy fraszki). Autorka tomiku stwierdziła „łatwość pisania fraszek i zdolność natychmiastowej rymowanej riposty była dla Ojca radością, ale i utrapieniem (…). Przekorne czy frywolne fraszki przychodziły mu do głowy w sytuacjach całkiem poważnych”. Rejestr tych sytuacji, zabawne objaśnienia i świetne wierszyki stanowią mocną stronę „Fraszek z rękawa”. Polecam.