Sukces „Kodu Leonarda da Vinci” otworzył drogę do publikacji dziesiątek powieści, których atutem jest jedynie to, że w tle poznajemy historię sławnego a zaginionego dzieła sztuki czy też odkrywamy nieznane (i – koniecznie – sensacyjne) epizody z życia genialnego twórcy. Wydawcy o każdym z autorów piszą, że to erudyta na miarę Umberto Eco, zaś wśród mnogości tego typu „powieści produkcyjnych” naprawdę trudno znaleźć pozycję naprawdę interesującą. Jednak czytelnicy, którzy sięgną po „Dziesiątą symfonię” Josepha Gelinka – o ile oczekiwać będą przede wszystkim dobrej rozrywki – raczej nie powinni poczuć się rozczarowani.
Punkt wyjścia raczej nie poraża oryginalnością: światek melomanów elektryzuje wiadomość o wyjątkowym koncercie, podczas którego zaprezentowane ma zostać nieznane dzieło Ludviga van Beethovena – tytułowa „Dziesiąta symfonia”, mająca okazać się dziełem jeszcze bardziej odkrywczym niż jej zachwycająca poprzedniczka. Zaprezentowana podczas koncertu pierwsza część jest podobno rekonstrukcją dokonaną na podstawie zachowanych fragmentów oryginału. Cóż, kiedy pewien miłośnik dzieł Beethovena duszą, sercem i nosem (czy może raczej – uchem) czuje, że tak genialnej rekonstrukcji nie mógłby dokonać nikt oprócz mistrza Ludviga i postanawia ten fakt udowodnić?
Niestety, człowiek, który rekonstrukcji miał dokonać tuż po koncercie, ginie, po pewnym zaś czasie odnaleziona zostaje jego odcięta głowa z wytatuowanym zapisem nutowym, który może być zapisanym szyfrem miejscem ukrycia wiekopomnego dzieła. Do czego doprowadzą gorączkowe poszukiwania? Czy dzieło odnajdą naukowcy, policja czy kolekcjonerzy-maniacy? Czego jeszcze dowiedzieć się możemy o wielkim kompozytorze? I co Beethoven miał wspólnego z końmi? To tylko niektóre z pytań, jakie zadawać sobie będą czytelnicy powieści Gelinka… Powieści – zaznaczyć trzeba – zaskakująco przyzwoitej.
Po raz pierwszy od dawna w powieści sensacyjnej widać, że jej autor, przygotowując się do pracy i zbierając materiał korzystał z większej liczby źródeł niż tylko Wikipedia. Owszem, Gelinek często odwołuje się do bardzo popularnych filmów o Beethovenie – do „Kopii Mistrza" Agnieszki Holland i „Wiecznej miłości”. Ale korzysta też z bardziej rzeczowych literackich biografii i czerpie z bogactwa wiedzy muzykologicznej. Owszem, popełnia przy tym błędy, zaś motywy napoleońskie wydają się tu doklejone w sposób nieszczególnie wiarygodny, całość jednak wydaje się zaskakująco lekkostrawna. Dzieje się tak tym bardziej, że napięcie budowane jest tu sprawnie przez cały czas, zaś akcja toczy się na tyle wartko, by czytelnik nie miał zbyt wiele czasu na to, aby zastanawiać się nad szczegółami czy spójnością tego muzycznego koktajlu.
Język pozostaje dość prosty i przystępny, zaś wywody muzykologiczne czy historie z życia kompozytora na tyle krótkie, aby mniej cierpliwi czytelnicy nie zdążyli się znudzić. Zresztą – bez złudzeń – większość miłośników gatunku kryminał/sensacja/thriller i tak akapity te pominie. I w sumie – nic w tym złego. „Dziesiąta symfonia” to bowiem po prostu dość inteligentnie napisany thriller.
Część miłośników przyciągnie obietnicą kilku ciekawostek z życia Beethovena, pozostałym wystarczą dreszczyk emocji i dobrze budowane napięcie. Krótko mówiąc: Joseph Gelinek napisał niezłą książkę. Ale hasło marketingowe, które głosi, że „Nigdy jeszcze żaden thriller nie brzmiał tak pięknie”, wydaje się grubo przesadzone.