W artykule "Brzemię historii" Hayden White zaznaczał, że historia może być trzeciorzędną formą nauki albo drugorzędną formą sztuki. Umiejscowienie historyka na pograniczu nauki (co oznacza rezygnację z manipulacji artystycznych) i sztuki (metaforykę tekstów umożliwia tu korzystanie z metod intuicyjnych i analitycznych) bywa dla uczonego przekleństwem. Janusz Tazbir w "Długim romansie z muzą Klio" udowodnił, że możliwe jest połączenie kompetencji historyka z zamiłowaniem do prac i zajęć filologa, co więcej – połączenie takie nie zuboży żadnego ze składników. Tym razem przeważają jednak w książce narzędzia filologiczne.
"Długi romans z muzą Klio" to – najprościej rzecz ujmując – zbiór esejów dotyczących pracy historyka i… polonisty. Książka została podzielona na dwie nierówne pod względem objętości części: pierwszą tworzą osobiste refleksje, wspomnienia, notatki dotyczące przeszłości autora, drugą – "Zrozumieć przeszłość" – opowieści o trudach pracy historyka, zawodowe fascynacje Janusza Tazbira i rejestr niewyeksploatowanych jeszcze motywów w historii i historii literatury. Cała książka przesiąknięta jest elementami autobiograficznymi, choć nie we wszystkich esejach dochodzą one do głosu. Rozpoczyna się cykl tekstów rozważaniami na temat pochodzenia słowa „tazbir”. Onomastyczne badania przeradzają się z początku w historycznojęzykową analizę, sprawdzanie, jak słowo to funkcjonowało w dawnych wiekach i dawnych słownikach. Podaje autor rozmaite warianty swojego nazwiska istniejące dzisiaj, by wreszcie przejść do poszukiwań historycznoliterackich – przywołuje wiele cytatów wykorzystujących opisywaną nazwę: z lingwistycznych testów wyłania się zatem także baza literacka, materiał do interpretacji.
Podobnie ma się rzecz z esejem o Kałuszynie – literackie okruchy zebrane w trakcie lektur (tego określenia używa zresztą sam Tazbir), zupełnie przypadkowo odnalezione na marginesie innych badań, posłużyły historykowi do zbudowania zgrabnej opowieści. Kałuszyn w literaturze pięknej i pamiętnikarskiej, twórcy urodzeni w tym mieście czy w jakiś sposób z nim związani – to wszystko składa się na interesujący szkic. Chwytał się Tazbir w swoich poszukiwaniach małych śladów, starając się zebrać rozproszone w pamiętnikach i literaturze pięknej wzmianki o Kałuszynie. Ponieważ jednak wyzuty jest ten tekst z „literackości”, pozbawiony gawędziarskiego stylu, naukowy i beznamiętny, poszczególne kilkuzdaniowe akapity mieszczą tylko suche informacje – nie widać w eseju ogromu włożonej w niego pracy. Postawa kronikarza i chęć zachowania obiektywizmu uniemożliwiają Tazbirowi przynajmniej z początku ocieplenie „kontaktów” z czytelnikiem.
Zbiór wiadomości, antologia cytatów – takie rozwiązania na dłuższą metę mogłyby okazać się nużące. Na szczęście z tych chłodnych esejów rezygnuje Tazbir dość szybko. Metodą archeologiczno-kolekcjonerską posłuży się jeszcze przy okazji opisywania zawodu sitarza – zajęcia swoich przodków – otrzymają czytelnicy zestaw cytatów i powiedzeń o sicie i przetaku oraz – garść refleksji na temat tej pracy, zwyczajów handlowych czy charakterystycznych zachowań. Widać na początku pewien lęk autora, lęk przed bardziej osobistymi wynurzeniami: nietrudno ulec wrażeniu, że postawa uczonego ma w tym wypadku maskować taką obawę, zastępować oczekiwane przez czytelników prywatne refleksje. Potem jednak ów lęk i obawy rozpraszają się, coraz częściej zaczyna się Tazbir odwoływać do własnej przeszłości zniekształconej przez upływ czasu, coraz odważniej posługuje się dawnymi spostrzeżeniami, ba, z lekką nutą zażenowania cytuje nawet fragmenty swojego dziecięcego diariusza. Chłodny obiektywizm historyka zmienia się w literackie, pamiętnikarskie wywody, nie tracące przecież nic ze spokojnej elegancji. Odwołania do jednostkowej przeszłości (wspomnienie jarmarków, ocen w szkole, wreszcie – obserwowanie zachowań bliskich po wybuchu drugiej wojny światowej) to również przypominanie tych wydarzeń, które nabrały już charakteru anegdotycznego. W pierwszej części tomu króluje delikatny, ciepły humor. W drugiej – ostra ironia. Przedziela te dwie partie kilkanaście zdjęć z albumu autora. Zdjęć przeróżnych, bo spotkać tu można i wizerunki nobliwego, starszego pana i Janusza Tazbira jako trzyletniego chłopczyka z ukochanym balonikiem w rękach; pracownika naukowego i głowę rodziny. „Droga do zawodu historyka” czyli druga, obszerniejsza część książki, zawiera uwagi dotyczące pracy humanisty. Uwagi niebanalne i atrakcyjne dla czytelników. Pomijam tu rejestr własnych prac i krytyczne do nich komentarze, rodzaj autorskich minirecenzji – to wątek najbardziej przydatny biografom. Tazbir tłumaczy jednak wiele aspektów swojej działalności, mówi o początkach: zamiłowaniu do książek, materiałach źródłowych zapewniających schronienie przed stalinizmem, czy – miłości do polonistyki. Ciekawe są motywy dotyczące przejść z cenzurą w młodości.
Autorska ocena własnych prac stanowi rodzaj nowego ich zhierarchizowania. Porusza oczywiście Tazbir kwestię celów dziejopisarstwa, przypomina o skromności badacza, ostrożności wobec przedmiotu analiz. Naświetla również nieco inne niż dotychczas podnoszone problemy współczesnego historiopisarstwa – podstawową bolączką historyków ma być brak wielkich sporów. Rzecz jasna zastanawia się i nad tym, czy Polakom będzie kiedyś historia potrzebna, „doświadczenie bowiem zdaje się wskazywać, iż czym naród jest szczęśliwszy, tym rzadziej spogląda w przeszłość”. Szuka odpowiedzi na pytanie, czego dziś w historiografii brakuje, co pozostaje z prac historyka. Zajmuje się problemem bezstronności i strategiami redakcyjnymi. Chce się dowiedzieć, jak popularyzować wiedzę o historii kultury. Sporo miejsca zajmuje w "Długim romansie…" kwestia historiografii panegirycznej, łączonej często z manipulacją, leczeniem narodowych kompleksów, wychodzeniem naprzeciw zapotrzebowaniom czytelników.
„Musimy się nauczyć pisać w sposób zdolny zainteresować cudzoziemców oraz dla nich zrozumiały” – poucza Tazbir, a tu w ponurym wieszczeniu zawiera się właśnie owa gryząca ironia. Autor porusza sprawy związane z humanistyką XXI wieku – kiedy twórcy obcy przyjmowani są u nas z pobłażaniem (co oznacza i wybaczanie niewybaczalnych błędów), a nasi – atakowani; przypomina role i zadania humanistyki. Powyższe tematy są głosem w toczącej się od dziesięcioleci dyskusji. Ale nie brakuje tu i „warsztatowych” refleksji. Do White’a (między innymi) nawiązuje Tazbir w analizowaniu punktów wspólnych historii i powieści. Jednak ogromne ożywienie wzbudza temat plagiatów, na jakie pozwalali sobie uznani twórcy, pomyłki i niedopatrzenia autorskie, krytyka naukowa, wreszcie – mowa o etyce zawodowej, skandaliczna obojętność środowisk naukowych wobec popełnianych przez młodych pseudouczonych nadużyć, gołębie serca recenzentów dysertacji…
Pojawia się też stereotypowy artykuł o stereotypach, analiza postaw patriotycznych w zależności od zewnętrznych czynników, zagadnienie postaci i książek, których nie było (zatem – istniejących tylko jako przykład literackie w powieściach). Kończy zestaw szkiców Tazbir przemyśleniami na temat legendy wygrywającej z prawdą historyczną. Został "Długi romans…" przepięknie wydany, do pełni szczęścia brakuje jednak dokładności w korekcie: kilka razy błąd wkrada się do zapisu tytułu czasopisma. Tazbirowi udało się stworzyć tom inspirujący i wciągający, odsłaniający nieco warsztat pracy historyka i pokazujący, jak stosować w analizach narzędzia polonistyczne. Autor udowadnia, jak wielki potencjał twórczy (bo nie tylko badawczy) tkwi w historii i jak barwna może ta historia być. Sprawnie łączy prywatne przemyślenia ze wskazówkami o charakterze naukowym.
W ,,Polsce przedwojennej" - swoistym fotoreportażu z przeszłości - prezentujemy ponad 200 starannie wyselekcjonowanych i opracowanych fotografii...
Znany autor książek o historii i kulturze polskiej XVI i XVII wieku, tym razem zajmuje stanowisko w sprawie przystąpienia Polski do Uni Europejskiej....