Wznowienie książki Ryszarda Przybylskiego jest niewątpliwie ogromną gratką nie tylko dla samych miłośników Fryderyka Chopina, ale i dla koneserów słowa pisanego, reprezentowanego przez jednego z największych znawców epoki romantyzmu, historyka zarówno literatury polskiej, jak i rosyjskiej. Dzisiaj z perspektywy czasu wiemy, że nie jest to jedyna pozycja w bogatym dorobku pisarza, zgłębiająca mentalne zakamarki świadomości artysty, dodajmy polskiego czasów Wielkiej Emigracji. Cztery lata później w roku 1999 powstał esej o myślach Juliusza Słowackiego zatytułowany „Rozhukany koń”, w pewien sposób pokrewny ze swoim poprzednikiem.
Któż lepiej odda charakter i ducha danej epoki, jeśli nie artysta, który w całym swoim życiu zawarł jej głębię, który niczym potencjometr lub sejsmograf zapisał w swoich czynach najważniejsze jej cechy. Po dobie klasycyzmu takich twórców było wielu i nie pora tutaj teraz ich wyliczać, bo nie chodzi przecież ani o największego, ani o reprezentatywnego. Ważniejsze jest, aby miał w sobie pierwiastek sztuki przez duże „S”. Dlatego nie dziwi wybór Chopina, jako materiału badawczego, dziwić może fakt iż jest to muzyk, a nie literat. Czyżby chodziło o odczytywanie nut, dekonstrukcję półnut, całych nut a może ćwierćnut, z których da się na powrót ulepić oswojoną świadomość człowieka? Nic podobnego. Ryszard Przybylski nie kreśli sylwetki genialnego muzyka na podstawie jego dzieł muzycznych, lecz zajmuje się stricte fragmentami epistolarnymi, jakie przydarzyły się naszemu „Fryckowi”, jak sam siebie często nazywał. Kiedy kreślił nuty był kompozytorem, ale kiedy „załatwiał korespondencję”, nie był pisarzem, ponieważ nie pracował nad słowem. Pracując nad „czystym dźwiękiem” przeistaczał swoją osobę w określoną strukturę muzyczną, a zapis nutowy w partyturę. Zaś zapisując litery był zwykłym człowiekiem, nie przestrzegał norm pisarskich, które zachowywał dajmy na to Juliusz Słowacki. Kto czytał listy Chopina wie, że są one pełne autoironii, groteskowych figur i metafor, w których artysta nie oszczędzał siebie, dając upust swojemu melancholijnemu, a czasem wybuchowemu temperamentowi. Przybylski już we wstępie określa swoją metodę badawczą, uważając, że właśnie w słowach Chopin utrwalił swoją myśl zanurzoną w codzienności, w szumie czasu, równie jasną co ciemną, zawsze pośpieszną, chociaż w wielu wypadkach konkretną i scaloną intelektualnie (jak choćby wstęp do zaplanowanej szkoły gry na fortepianie). To właśnie w tych niezauważanych gestach, przelotnych uwagach na marginesie, krótkich zdaniach objawia się nam czysta osobowość twórcy.
Jeśli chodzi o książki tego rodzaju, czyli na poły biografie, na poły własne przemyślenia na pewien temat, ich wartość zależy od wiedzy merytorycznej wniesionej przez autora, a ta w tym przypadku, jest najwyższych lotów i od wnikliwej i rzetelnej analizy badanego słowa. A więc od tego co nasz bohater mówił dochodzimy do tego co myślał, to zaś jest zależne od sztuki interpretacji zaproponowanej i wywiedzionej przez profesora. Zdecydowanie pomocna staje się posiadana przez odbiorca doza informacji na temat epoki romantyzmu, o jej obyczajach, jej mentalności, otwierająca szerokie pole własnych dociekań. I taki właśnie jest esej „Cień jaskółki”, trochę przekorny, paradoksalny, bo choć nie analizuje dzieł muzycznych Chopina, sam w sobie pozostaje bardzo muzyczny, dając tym samym ciekawy całościowy portret jednego z największych artystów romantycznych.
Uśmiech Demokryta napisany został na kanwie nawiedzających autora wspomnień z czasów jego dzieciństwa na Wołyniu w latach 30. i 40. oraz młodości...
Historia słąwnego Liceum Krzemienieckiego, które stało się w początkach XIX w. ważnym ośrodkiem życia umysłowego i ostoją polskości....