W tajemniczym świecie iluzji i wzruszeń
Było, minęło… W kuchni i na salonach X Muzy Stanisława Różewicza to wspaniały przewodnik po tajemniczym świecie iluzji i wzruszeń i zarazem piękny pamiętnik filmowy. Wspomnienia wybitnego reżysera tworzą odznaczającą się żywymi barwami historię kina polskiego. Zapiski Różewicza obejmują lata 1946-1989. Zaczynają się od opowieści o jego wejściu w świat filmu dzięki listowi od reżysera Jerzego Zarzyckiego, który przysłał młodemu Różewiczowi scenariusz filmu Jutro premiera. Świeżo upieczony maturzysta skorzysta z zaproszenia i pojedzie do Łodzi.
Co składa się na ten ułożony chronologicznie tekst? Sylwetki (u)znanych, choć dziś już raczej zapomnianych aktorów, scenarzystów, reżyserów, montażystów, dźwiękowców, z którymi Różewicz zetknął się na swojej drodze zawodowej. Różewicz przypomina między innymi postać Antoniego Bohdziewicza, który bywał ostry w swoich sądach, na planie dawał czasem „spektakl na wynos”, ofiarą padali asystenci lub kierownicy zdjęć. Producenta zwymyślał od „sprzedawców śledzi”, po minucie był już spokojny i uśmiechnięty. Na rodowód artystyczny Różewicza duży wpływ mieli dwaj krakowscy pisarze: Jan Józef Szczepański oraz Kornel Filipowicz. Obok brata, Tadeusza, byli oni jego największymi współpracownikami. Z Filipowiczem spotykał się najczęściej w jego krakowskim mieszkaniu na ul. Lea: Kornel czasami nastawiał płytę z muzyką Handla, Brahmsa, piosenki Ordonki, nucił „Bywaj dziewczę zdrowe”. Robił herbatę, kawę, piekł kartofle w piekarniku, serwował kaszę gryczaną ze zsiadłym mlekiem.
Niezwykle interesujące są także obrazki towarzyskie z życia powojennej kinematografii (w czasie wojaży ze Stanisławem Lothem zawitali na zamek w Zagórzu Śląskim, na którego dziedzińcu zobaczył Różewicz chłopczyka bawiącego się w pociąg czaszkami powiązanymi sznurkami. Był to Jacek Bławut, który zagra później w filmie Echo synka filmowych bohaterów) oraz wspomnienia z realizacji kolejnych filmów (na planie Świadectwa urodzenia, czekając na swoje ujęcia, Wojciech Siemion nauczył się na pamięć zbioru opowiadań Babla!). Zapiski przeplatane są impresjami z podróży na międzynarodowe festiwale filmowe, np. do Buenos Aires (Obiad z reżyserem Sternbergiem. Od lat nie robił już filmów. Pytałem go, jak to było z obsadą Marleny Dietrich w „Błękitnym aniele”, różnie o tym pisano…) czy do Gwinei, gdzie Różewicz ulega dosyć groźnemu wypadkowi samochodowemu. Reżyser opowiada także o latach prowadzenia Zespołu „Tor” (Filip Bajon, jeden z jego podopiecznych, któregoś dnia pojawił się w zespole ze zdrutowaną szczęką. Okazało się, że koło Ministerstwa Kultury chciał uczyć jakichś łobuzów dobrego wychowania, doszło do różnicy zdań…), a przy okazji napomyka o bojach toczonych z cenzorami (raz i drugi próbowano namówić nas na wycofanie filmu z ogólnopolskiego festiwalu, niekiedy obligowano reżyserów do usuwania scen, dialogów).
Autor zdradza również tajniki warsztatu reżysera, wyjaśnia sens sztuki filmowej oraz snuje pesymistyczną refleksję o współczesnej kondycji X Muzy. Gorzko pyta: Czy te wszystkie techniczne rewolucje – dźwięk, kolor, kamery cyfrowe, wirtualna rzeczywistość – wzbogaciły sztukę filmową? Czy „estetyka” wideoklipu, wdzierająca się do kina z telewizji, montażowa sieczka, za tempem której nie nadążają oko i umysł – pobudza do myślenia i ożywia wyobraźnię?
W zamykającym publikację posłowiu syn reżysera, Paweł, napisał, że ojciec mówił niedużo, jak oceniała mama, „krótko i węzłowato” (w jednym z jego zapisków znalazłem cytat z wypowiedzi któregoś z przewodników górskich – „Tak byk godoł, tak byk godoł, ino ni mam o cym” – z ojcem było dokładnie na odwrót, nie chciał „godoć”), ale mówił ładnie, używał słów prostych, sformułowań sugestywnych, często dowcipnych. Wspomnieniowe zapiski Różewicza zebrane w książce cechują się tą samą, charakterystyczną dla opisanego przez syna reżysera stylu (nie)mówienia, lapidarnością i prostotą. Mimo że narracja składa się ze zdań suchych i jakby trochę urywanych, treść książki jest gęsta, pełna niuansów i zarazem subtelności. Dużym walorem wspomnień jest anegdotyczny, uroczy ton opowiadania.
Książka ukazała się prawie cztery lata po śmierci autora. Z posłowia Pawła Różewicza nie dowiemy się jednak, skąd się wzięła, czyli kiedy zapiski te były tworzone - na bieżąco czy po latach? I czy to wybór z większej całości? Jeśli tak, to czy możemy liczyć na coś jeszcze? Pytania te z pewnością nurtować będą wielu czytelników - tak bardzo zajmująca jest to lektura.
Jeśli ktoś nie zna twórczości Stanisława Różewicza, a takich osób jest na pewno wiele, bowiem w telewizji rzadko oglądać możemy wartościowe filmy, ta książka będzie nie tylko doskonałą okazją do odkrycia zasłużonej dla kina polskiego, ale zapomnianej postaci, ale także inspiracją do poznania choćby Samotności we dwoje czy Westerplatte, które dostępne są na płytach DVD.