Jest wielka i naprawdę niezwykła.
Zabiera czytelników (obłudą byłoby stwierdzić, że tylko najmłodszych) w barwną, zaskakującą i fascynującą podróż. Pełną niespodzianek, nieprawdopodobnie bogatą, a przy tym bardzo, bardzo długą. Bo Atlas miast można przeglądać godzinami. I to wielokrotnie.
Atlas miast Martina Haake i Georgia Cherry'ego to ilustrowany przewodnik po 30 miastach. Każde z nich zostało zaprezentowane na zaledwie dwóch stronach, ale – dzięki licznym obrazkom – w sposób naprawdę treściwy. Rysunki ukazują zarówno charakterystyczne zabytki (np. Koloseum czy Panteon), jak i ciekawych przedstawicieli fauny (m.in. argentyńską lasówkę żółtoczelną, chińskie różowe delfiny). Niektóre nawiązują do baśni i legend (jak nasze rodzime Złota Kaczka i Bazyliszek), a inne kuszą regionalnymi potrawami (czeskim kolacem, węgierskim gulaszem, norweskimi łososiami, holenderskim ciastem z brzoskwiniami, meksykańską fajitą...) oraz informacjami o muzeach i cyklicznych imprezach (jak Targi Książki na Stadionie Narodowym w Warszawie czy weekendowy targ Feria de san Telmo w Buenos Aires). Pełno tu miejsc znanych i popularnych, ale też ciekawych i nieoczywistych – jak Dziecięce Muzeum Kreatywności, Miasto Kobiet, Shedd Aquarium.
Wszystko to czyni Atlas miast pozycją wyjątkową, może nawet niezbędną w biblioteczce młodego podróżnika – a z pewnością uzupełniającą, uszczegóławiającą słynne już Mapy Mizielińskich. Zresztą, nawet jeśli czytelników nie czekają w najbliższym czasie zagraniczne wojaże, do Atlasu... i tak warto wracać – np. przy okazji innych lektur czy filmów. Dzięki temu nazwy takie jak San Francisco czy Mombaj wypełnią się konkretną treścią, a opisywane zabytki czy przysmaki będą odtąd kojarzone z konkretnym obrazem.
Szkoda tylko, że autorzy nie wyjaśnili, według jakiego klucza prezentowane są miasta – z pewnością ich kolejność nie wynika ani z położenia geograficznego, ani z układu alfabetycznego (np. Warszawa znajduje się między Buenos Aires a Honkongiem). Bez wątpienia korzystając z Atlasu warto więc sięgać po mapę (najlepiej wielkoformatową, ścienną), o którą czytelnicy muszą jednak postarać się we własnym zakresie.