24 marca 1945 roku ukazał się pierwszy numer „Tygodnika Powszechnego”. Pismo przetrwało lata cenzury, fale krytyki władz komunistycznych i do dziś jest jedną z czołowych gazet społeczno-kulturalnych w Polsce. I właśnie z „Tygodnikiem Powszechnym” od kilku lat współpracuje poeta, prozaik, tłumacz, laureat wielu nagród literackich, Jacek Podsiadło. Zwyczajowo już rozpoczyna on swoje felietony słowami: „A mój syn…”, stąd też taki a nie inny tytuł książki – wyboru jego felietonów publikowanych na łamach „Tygodnika Powszechnego” w latach 2000-2005.
Podsiadło ujął mnie już pierwszym felietonem zawartym w tomie „A mój syn…”, zaś każdy następny jego tekst wywoływał potrzebę przeczytania kolejnego. I kolejnego. Cóż tu dużo mówić – trafiłam na niezwykle wciągającą lekturę. Co sprawia, że felietony Podsiadły czyta się jednym tchem? Otóż wpływa na to wiele czynników. Jacek Podsiadło wie, że człowieka nigdy nie znudzą opowieści o innych ludziach, szczególnie zaś o ich prywatnych sprawach, o wydarzeniach mających miejsce w ich życiu osobistym. Dlatego też felietonista odwołuje się w swoich tekstach do własnego życia, obnaża część prywatności przed szerokim gronem czytelników, poruszając najbardziej przyziemne, ale jakże bliskie nam wszystkim, tematy. Staje się przez to autentyczny i wiarygodny w tym, co opisuje. Wyraża swoje myśli z niezwykłą prostotą, w sposób jasny i klarowny, a opinie, często bardzo krytyczne, dotyczą wszelkich możliwych dziedzin życia. Poprzez dywagacje na temat spraw codziennych, takich jak chociażby chodzenie z synem na spacery, oglądanie relacji sportowych czy sprzątanie (konkretnie: odkurzanie), Podsiadło przechodzi do rozważań bardziej ogólnych, uniwersalnych. Czasem ironia przemawia przez jego teksty: „To znaczy, ja się nie znam ani na chrześcijaństwie, ani na buddyzmie, ale wiem, że jak jakiś chrześcijanin bardzo się męczy, to zostaje męczennikiem, a buddysta jak się męczy, to zaraz rozpływa się w obłoczku wiekuistej i, a jakże, transcendentalnej szczęśliwości.” (felieton „Kerenhappuch”), czasem zaś rozważania mają charakter iście filozoficzny (głównie egzystencjalny), często przybierając kształty zdań-sentencji: „Miłość woli dyskrecję od wniebogłosu.” (felieton „Bo jo cie kochom”) czy też: „Lepiej liczyć na cud niż matematykę, liczbę popleczników, wielkość elektoratu i własną małość. Lepiej być marzycielem niż ciemiężycielem. Głodnym, ale swobodnym.” (felieton „Będzie dobrze”). Felietony ubarwia Podsiadło cytatami, które przytacza aby poprzeć swe tezy lub też aby rozwinąć jakiś wątek: „Jakby to powiedział Diogenes Cynik, musimy ‘ćwiczyć rozczarowanie’. Dzieciństwo to kraina czarów, dorosłość to kraina rozczarowań.” (felieton „Niech żyje święty Mikołaj?”), „Bardzo lubię złotą myśl Gauguina, że brzydkie może być piękne, zaś ładne nie będzie piękne nigdy.” (felieton „O rozmnażaniu się diabłów (2)”). Teksty stają się dzięki temu żywsze, bardziej interesujące. Z reguły bowiem dialog czy polemika są bardziej pożądane przez czytelników niż monolog. Tematem wyjściowym, niewątpliwie najważniejszym w całym zbiorze felietonów, jest relacja: ojciec – syn. Podsiadło z humorem przepełnionym czułością i widoczną troską o syna, opowiada o pomysłach, wątpliwościach i zachowaniu Dawida (tak ma na imię syn). A że każdy poeta ma w sobie coś z dziecka, Podsiadło bez problemu nawiązuje z nim kontakt, stając się zarówno jego przyjacielem, jak i przewodnikiem po świecie, w który Dawid dopiero wchodzi. Wrażliwość i wyobraźnia obu są kluczem otwierającym drzwi do niezwykle trudnej umiejętności posługiwania się tym samym językiem. Książka, oprócz tego, że jest zbiorem felietonów teoretycznie poruszających wiele spraw, jest też swoistym traktatem o ojcostwie. Warto sięgnąć po zbiór felietonów Jacka Podsiadły. Przepełnione ciepłem, mądrością i, co ważne, pokorą wobec odbiorcy teksty potrafią podtrzymać na duchu w niemalże każdej sytuacji. Ot, ile może zmienić w naszym postrzeganiu świata choćby takie spostrzeżenie: „Spóźniłeś się na własny ślub? Nie ty się spóźniłeś, ale czas za szybko płynął. Jesteś potwornie nieszczęśliwy? Masz zbyt nisko ulokowany lub źle wyskalowany nieszczęściomierz. W każdym nieszczęściu jest szczęście, trzeba się starać w to wierzyć.” (felieton „Kerenhappuch”).
Anna Szczepanek
Marzenia Daniela mają szansę się spełnić. Został zauważony przez świetnego trenera piłki nożnej i rozpoczął treningi z prawdziwego zdarzenia. Nowi koledzy...
Szalona proza znakomitego poety! Wobec książki Jacka Podsiadły nie sposób użyć typowych definicji gatunkowych. Lepiej porównać ją do pizzy. Na drożdżach...