Mielące ludzi młyny wojny
Rok 1914. Nad Europą zbierają się czarne chmury. Zbliża się burza. Będzie padać deszcz... krwi.
Mężczyźni w wieku poborowym zostają powołani do wojska. Ogłoszenie mobilizacji zaskakuje dwudziestotrzyletniego Anthime Seze w sobotę, w upalny letni dzień. Pracuje on jako księgowy w fabryce, gdzie wicedyrektorem jest jego starszy brat, Charles, mężczyzna elegancki, pewny siebie, wyniosły, spoglądający na świat spokojnym, zwykle lodowatym wzrokiem. Charles, który z pewną dozą pogardy traktuje młodszego brata, też zostaje żołnierzem. Tak jak czeladnik rzeźnicki Padioleau, wątły, trochę nieśmiały czy Bossis - facet oprawiający tusze ubitych zwierząt. W gronie znajomych, a teraz towarzyszy broni, znajdzie się również Arcenel - rymarz. Śmierć na wojnie nie przebiera, giną oficerowie zawodowi i żołnierze z poboru, ludzie wykształceni i prości. Najpierw jednak trzeba ich odpowiednio odziać i ustawić w szeregu. Choć wszyscy są podobnie ubrani, ci mniej ważni często mają słabo dopasowane mundury.
Padioleau został z płaszczem jak ze starszego brata, a Bossis przez resztę życia, jaka mu jeszcze pozostała, nie przyzwyczaił się do tych spodni.
W domach pozostają ci, którzy w tym momencie nie są potrzebni na polu chwały lub którzy chwilowo nie nadają się jako mięso armatnie: kobiety, dzieci, starcy, niepełnosprawni, osoby ważne dla przemysłu obronnego, politycy i urzędnicy. Takie, jak będąca w ciąży Blanche Borne, jedyna córka dyrektora fabryki obuwia Borne-Seze, zakochana w Charlesie.
Wojna potrwa krótko, to kwestia dwóch-trzech tygodni - takie optymistyczne prognozy wychodziły z ust Francuzów, żywo reagujących na mobilizację. Tyle tylko, że dwa tygodnie później, miesiąc później, wiele, wiele tygodni później, kiedy zaczęły się jesienne słoty, a dni stawały się coraz krótsze i zimniejsze, sprawy potoczyły się inaczej niż przewidywano. Entuzjazm znikł, rozmył się w deszczu i w błocie zmieszanych z ludzką krwią. Ludzie i sprzęt byli pchani do przodu już nie nadzieją na rychłe zwycięstwo, raczej siłą rozkazów nieznanych im bliżej dowódców wysokiego szczebla. Wszak wojna to obowiązek składający się z istotnych drobiazgowych zasad, które musi wypełniać każdy żołnierz - no, może poza wysokimi rangą oficerami. Drobiazgów, które często poprzedzają przypadkową, zupełnie niespodziewaną i bezsensowną - patrząc bardzo subiektywnie - śmierć. Wszak zdaniem niektórych na wojnie najgorsze są brud i choroby. Zabijają nie kule, lecz brud, i to z nim będziecie musieli walczyć. Trzeba się więc regularnie myć, golić, czesać, a nie będzie powodu do obaw - głosił rezerwistom natchniony kapitan Vayssiere, który w najbliższym czasie miał na zawsze pożegnać ten ziemski padół.
Charles dzięki protekcji został przeniesiony do lotnictwa, podobno bezpieczniejszego niż piechota, i tam w krótkim czasie zginął w potyczce jakże dziś prymitywnie wyglądających dwupłatowców. Anthime po miesiącach wojennego piekła, potyczek i krwawej wojny pozycyjnej został kaleką bez ręki. Podobno miał ogromne szczęście, a wielu zazdrościło mu, gdy został odesłany z linii frontu na rekonwalescencję na zaplecze. Padioleau został w wyniku działania gazów bojowych, z takim entuzjazmem stosowanych w I wojnie światowej, ślepcem. Bossis zginął. Arcenela oskarżono - niesłusznie, ale jakie to ma znaczenie wobec historii i ilości ofiar - o dezercję i rozstrzelano. Blanche Borne zaś urodziła dziecko. Śmierć i życie znowu w jakiś przedziwny sposób się starły, choć w tym starciu to śmierć okazała się lepsza, bardziej efektywna.
Niewielka objętościowo powieść 1914 Jeana Echenoza to typ prozy, która złożoną rzeczywistość oddaje głownie poprzez formę rozbudowanych zdań. Poprzez opis pełen detali, ale emocjonalnie niezwykle oszczędny, niemal surowy. Mamy wrażenie, jakby autor słowami starał się wyrazić całe bogactwo chwili, szczegółów, które jej towarzyszą. Są to opisy przede wszystkim tego, co widać, co dostępne zmysłami. Tego, co na zewnątrz, a nie wewnątrz. W jednym zdaniu potrafi Jean Echenoz połączyć opis rozległego terenu i prosty gest jakiejś postaci. Piękno pejzażu, otoczenia i zwykłą czapkę na głowie. Drobne rzeczy - jak nagłe impulsy - nierzadko powodują płynięcie słów szeroką strugą. Są jak iskra rozpalająca ognisko, rozniecająca wielki ogień.
O dwadzieścia kilometrów na zachód dyszał niewidoczny stąd ocean, na który Anthime wypłynął kilka razy kutrem znajomych rybaków i choć nie przydał się im na pokładzie, to jednak już w porcie, po powrocie z połowu, jako księgowy pomógł obliczyć i zapisać ilość makreli, merlanów, fląder, płastug i innych gładzic.
Echenoz świetnie oddaje atmosferę chwili, koncentrując się na niej właśnie, a nie na szerokich, pogłębionych analizach. Na tym czasami groteskowym połączeniu rzeczy ważnych i mało istotnych, banałów towarzyszących momentom w jakiś sposób przełomowym, o czym przekonać można się dopiero z czasem. Wojna zabiera to wszystko, co zwykle wydaje się oczywiste i niezbyt istotne. I za czym człowiek w mundurze świadomie i podświadomie tęskni. Echenoz pokazuje kontrast między czasem pokoju i czasem wojny, między banalnym, pozornie nudnym życiem i banalną, choć okupioną nierzadko wielkim cierpieniem śmiercią w okopach. Przypomina, że ludzie potrafią cieszyć się wybuchem wojny, wyobrażeniem szybkiego zwycięstwa. W miarę syci, zadowoleni z tego, co mają, w wojnie widzą rodzaj intrygującej rozrywki, przy której giną tylko nieliczni, niezorientowani, na czym ona polega. Nie myśli się o śmierci czy kalectwie, co najwyżej sądząc, że może to dotknąć tylko innych. Nieustanna, mordercza walka, okrucieństwo jej towarzyszące, codzienna śmierć, potworne okaleczenia, smród, głód i brud niszczą wrażliwość człowieka, zobojętniają na los innych, a nawet własny.
Powieść 1914 Echenoza ma wyraźny charakter antywojenny. Nie jest to efektem bezpośredniej krytyki wojny, polityki, ale ukazania losu człowieka zaplątanego w nią. Powieść ukazuje bezsens cierpienia i śmierci tysięcy ludzi walczących o kawałek poszarpanej pociskami ziemi, o pozycje ważne tylko na mapach nawiedzonych sztabowców. Uzmysławia wpływ wojny na tych, którzy biorą w niej udział, całego pokolenia, i wymiar ran, po których blizny widoczne są przez dziesiątki lat. Pisarz nie tworzy wielkiego epickiego fresku, nie opisuje operacji z udziałem tysięcy żołnierzy. Koncentruje się na ukazanych wyrywkowo losach kilku postaci. Wielkie liczby, nierzadko abstrakcyjne dane statystyczne, wbrew pozorom słabiej przemawiają do wyobraźni niż konkretne ludzkie losy. I tak jest w przypadku tej książki, ukazującej los człowieka wciągniętego w tryby wojny, okaleczające zarówno walczących, jak i pozostających w domach.
To gęsta, pozornie chłodna, choć wewnętrznie gorąca proza. Przemawiająca silnie do ludzi wrażliwych i potrafiących korzystać z posiadanej wyobraźni. To ona bowiem musi często zadziałać w obliczu niedopowiedzeń i oszczędnych słów Echenoza.
Constance jest bez zajęcia, więc trzeba jej coś znaleźć. I otrzymuje dość nietypowe zadanie. Aby je wypełnić wędruje od brzegów Sekwany do...
Gregor, bohater powieści, był przez współczesnych uważany zarówno za geniusza, jak i za oderwanego od rzeczywistości fantastę, a nawet szaleńca. Dokonał...