Żydek
Dość. Dla nich będę wyleczony. A zamkniętą opowieść zamuruję dla kogoś nieznajomego... kogoś, kto nie obdarzy jej pobłażliwym uśmieszkiem.
*
Nowe ogrodzenie zakładu powstawało w ramach oddolnej inicjatywy pracowniczej, wyrażonej stanowczo przez prezesa naszej spółki. Możliwości negocjacji z kierownictwem innej formy zaangażowania w życie firmy; minus jeden - depresja żuławska. Kopaliśmy więc w trzydzieści osób, sycząc „kurwa” przez zęby, rowek pod podmurówkę. Po drugiej stronie był kirkut, kiedyś całkowicie zdewastowany i zarośnięty. Macewy walały się po całym terenie. Z ich części wybrukowana była nawet droga wewnętrzna na terenie zakładu. Jakaś fundacja z Izraela dokonała cudu za pomocą zielonych banknotów. Teren był teraz wykarczowany i ogrodzony stylowym ogrodzeniem z kutych prętów ze zwieńczającymi je gwiazdami Dawida. Żwirowe alejki i centralnie postawiony betonowy mur, na którym umieszczono uratowane i posklejane tablice nagrobne. Tylko od strony naszej firmy straszył jeszcze drewniany, połamany płot. Wizyta przedstawicieli fundacji Rosenblaumów u naszego prezesa, diametralnie zmieniła jego podejście do tego straszydła ogrodzeniowego. Zapewne nie bez wpływu było tu podpisanie kontraktu na export naszych zabawek dla żydowskich Icusiów w Izraelu.
Łopata uderzyła głucho. Poprawiłem lekko jeszcze raz. To samo. Jakiś kamień? Odgrzebałem rękami ziemię i wyciągnąłem... czaszkę. Pożółkłą, bez paru zębów i z dziurką w potylicy. Kirkut kiedyś był większy i na części jego terenu komuna zlokalizowała nasz zakład. Niemcy dokonywali tu masowych rozstrzeliwań przy likwidacji getta.
Obracałem ją przez chwilę w dłoni, palcami wygrzebując ziemię z oczodołów i dłonią usuwając resztki trawy i korzeni. Kierowany niewytłumaczalnym impulsem, zapakowałem ją do plecaka i wziąłem się dalej do roboty.
*
Z odrazą, ale i dziwną przyjemnością umyłem ją w domu pod bieżącą wodą. Kolor pozostał żółtawy z sinymi przebarwieniami na czerepie i kości jarzmowej, ale teraz matowo błyszczała i w ogóle prezentowała się nieźle. Gdzie postawić? Czułem, że muszę ją widzieć, w jakiś sposób mieć w zasięgu wzroku. Coś mnie do niej przyciągało.
Nie na półce - nie widzę z kuchni, regał też odpada – nie ma miejsca, same książki... jest! Biurko z komputerem, widoczne z kuchni i łóżka. No to, czerepku, będziemy się widzieć często i namiętnie.
Co ja bredzę? Wzrokowy kontakt podprogowy ze starą , szczerbatą czachą? Może na popielniczkę ją przerobić?
Janek aż podskoczył po wejściu do pokoju.
- Ależ super, tata! Skąd wziąłeś takie cacko? – Zaczął przyglądać się i obracać na wszystkie strony – Nie dałbyś?
Powaliło gówniarza.
- Spadaj do obiadu, a potem do siebie. Lekcje...
Skrzywił się.
- Wiśnia jesteś...
Obejrzeliśmy wieczorem film z Segalem. Chyba „W morzu ognia”. Lubię sposób walki Stevena. Od niechcenia trzaskają stawy, kamienna, znudzona twarz i oszczędne ruchy. Chciałbym być taki jak on.
Ileż spraw bym załatwił...