Mali, czerwoni, powieszeni ludzie
Wiatr delikatnie smagał twarze pięciu mężczyzn, którzy jak jeden mąż hardo patrzyli na stary, samotny dąb. Król drzew nie dźwigał korony, jego konary ogołociła wczesna jesień, dźwigał za to ciężar o wiele większy.
-Może już ich zdejmiemy?
-Nie. Mają tu wisieć aż zgniją, a ich ciała rozpadną się. Mają tu wisieć aż wszyscy się nauczą- Janusz wymówił te słowa z typową dla niego zimną agresją. Charakterystycznie dla niego jego twarz nie przybrała żadnej miny, nie zacieśnił nawet źrenic, jednak jego głos zdradzał najwyższy poziom nienawiści
Dąb niewzruszenie kołysał się, tak jak to robił parę wieków temu, gdy sadził go jakiś prosty chłop, mający nadzieję że drzewo będzie dawało mu cień podczas prac na polu.
-Idziemy- po chwili dodał Janusz, po czym odwrócił się, pochylił czoło i dalej szedł w milczeniu.
Reszta mężczyzn powoli odrywali wzrok, po czym zabierali resztę liny, drabinę, pałki. Zostawiono tylko dwie flagi. Jedną biało czerwoną, a drugą niebieską. Po paru krokach, usłyszeli dziwny szelest lasu, którego brzeg znajdował się jakieś sto metrów od drzewa, na skraju łąki. Las w przeciwieństwie do dębu posiadał jeszcze liście.
-Zatrzymać się- powiedział Marek, on pierwszy usłyszał hałas, mimo że był dalej od lasu.
Wszyscy stanęli w miejscu jak wryci, lecz Janusz, pogrążony w myślach, nie usłyszał go, stanął dopiero po chwili, usłyszawszy kolejny, głośniejszy, hałas. Teraz już wszyscy w bezruchu nasłuchiwali dźwięku lasu. Po chwili gdy już mieli pomyśleć że te dźwięki wydała pewnie jakaś zabłąkana łania, z lasu wybiegli ludzie, najpierw pięć potem kolejne pięć, następnie dziesięć, a potem wszyscy stracili rachubę.
-CZERWONIIII !!!- krzyknął Janusz, po czym dobył swego pistoletu. W jego ślad poszli pozostali
Chłodne październikowe powietrze przecięły strzały. Wszystkie chybiły. Janusz i jego ludzie byli dobrze uzbrojeni, Marek, najmłodszy z nich, posiadał nawet karabin maszynowy. Tylko niektórzy z „Czerwonych” posiadali pistolety, reszta miał bejsbole, pałki.
Po chwili obie strony znalazły jakieś osłony, czy to obalone drzewa, czy po prostu padli na ziemię za osłonę mając jedynie powoli żółkniejącą trawę. Wszyscy pluli ogniem ze swoich pistoletów. Więcej padało przybyszów z lasu, jednak gdy jeden padał, następny słabiej uzbrojony przejmował jego pistolet i kontynuował dzieło kompana.
Po minucie w szeregach Janusza dało się słyszeć chrapliwy jęk.
-KURWA!!! Trafili mnie- to był Michał, najlepszy przyjaciel Janusza.
-To tylko zadrapnie, słyszysz? To tylko pierdolone zadrapanie w nogę ty cioto!- Krzyczał Janusz, nie myśląc nawet oderwać wzroku od czerwonych punkcików migających gdzieś na skraju lasu.