Zmierzch Cywilizacji część 1
ększych skarbów. Chronił przed zimnem i wilgocią, a dzięki temu szansa, że zachowuje w jesieni, była znaczne mniejsza. Dzień zapowiadał się słonecznie, więc pewnie nie będzie go potrzebowała. Mimo to zawsze wolała mieć ze sobą coś ciepłego, w czym nie zmarznie, w raze nagłego ochłodzenia. Lepiej nosić płaszcz pod pachą, niż się przeziębić. W tych czasach, przy prawie całkowitym braku lekarstw i opieki medycznej, najprostsze przeziębienia nieraz ciągnęły się tygodniami. Poważniejszych chorób albo nigdy nie dało się całkiem wyleczyć i męczyły człowieka latami, albo, o ile jego organizm nie był dostatecznie silny, by się im opierać, zabijały w ciągu kilku dni. Dlatego wszyscy dbali o zdrowie najlepiej jak umieli i unikali chorych. To był kolejny powód, by na siebie uważać. Człowiek nie mógł raczej liczyć na pomoc kogoś, kto nie należał do najbliższej rodzny. Anet niestety takowej nie miała, więc pozostałaby całkowicie bez opieki. Jeden, dwa dni w łóżku i z głodu nie byłaby w stanie się podnieść. Trzeciego pewnie by już nie żyła.
Wzięła jeszcze szalik i czapkę, po czym wybiegła na korytarz. Jej mieszkanie stanowił jeden pokój na drugim piętrze w dużym budynku, gdzie na każdym z pięciu poziomów było takich po dwadzieścia. Wszystkie mniej więcej tej samej wielkości, zazwyczaj zajęte przez pojedynczego lokatora, lecz czasem również przez całą rodzinę, gnieżdżącą się w niewyobrażalnej ciasnocie, na kilku zaledwie metrach kwadratowych.
Podłoga na korytarzu była brudna i walały się tu resztki szyb. Anetella wprowadziła się tu pięć lat wcześniej i, pamiętała to wyraźnie, widziała je już wtedy. Aż zbyt dobitnie świadczyło to o tym, jak często ktoś tu sprzątał. Właściwie nikomu już nie zależało na tym, żeby mieszkań w czystym budynku. Ważne, żeby tylko nie wiało w zimie i żeby mieć gdzie się schronić przed deszczem. Reszta nie miała znaczenia
Zamknęła za sobą drzwi i schowała klucz do plecaka. Zamek nie należał do zbyt skomplikowanych i gdyby ktoś rzeczywiście chciał się włamać do jej mieszkania, wystarczyłoby kopnąć, a drzwi wyleciałyby z zawiasów. Nie liczyła, na to, że prosty zamek zatrzymałby złodzieja. Poza tym w środku nie było niczego wartościowego. Bardziej chodziło o bezdomnych, którzy nieraz wchodzili do takich budynków i szukali pustych mieszkań. Jeśli znaleźli jakieś otwarte, mogli się do niego wprowadzić nie pytając nikogo o zdanie. Zazwyczaj jednak omijali te zamknięte i to stanowiło właściwie jedyną przyczynę, dla której w ogóle używała kluczy.
Szła powoli, stąpając ostrożnie w miejscach, gdzie nie było szła. Nie lubiła kiedy trzeszczało pod jej stopami, ponieważ tak dźwęk niósł się daleko. Normalne poruszała się cicho niczym mysz i prawdopodobnie, gdyby ktoś po drugiej stronie jednych z kilkunastu par drzwi, które minęła po drodze, nasłuchiwał, co się dzieje w korytarzu, nie zdołałby jej usłyszeć. Nauczyła się ograniczyć do minimum wydawane dźwięki. Nawet oddychała ciszej niż normalni ludzie i była bardziej niż oni wyczulona na hałasy. Sama nie pamętała kiedy zaczęła tak robić. Po prostu, tak jak w pewnym momencie życia zauważyła, że rosną jej piersi, tak któregoś dnia zdała sobie sprawę, że jeśli tylko chce, potrafi poruszać się na tyle cicho, żeby nikt jej nie słyszał. Dzięki tej umiejętności, oraz paru innym zdołała przeżyć tak długo w tym nieprzyjaznym świecie.
Na schodach prowadzących w dół siedziało kilku chłopaków. Każdy liczył sobie koło dwudziestu lat, więc byli mniej więcej w jej wieku. Nie lubiła ich, ponieważ gdy tylko sobie popili, co zdarzało się dosyć często, zaczepiali ją i wykrzykiwali nieprzyzwoite słowa. Minęła ich szybko, patrząc w przeciwnym kierunku, starając się ominąć to miejsce jak największym łukiem. Jeden ze starszych, wysoki, rudy chłopaczek o piegowatej twarzy, próbował ją złapać za nogę. Zeskoczyła szybko o dwa stopnie i znalazła się poza zasięgiem jego rąk. Zaklął coś ponuro, ale się nie poruszył.
Zresztą nie spodziewała się, by tym razem postąpił inaczej.