Zmierzch Cywilizacji część 1
ą o takie rzeczy. Ludzi niewiele interesowało to, czy ktoś inny był głodny, ponieważ przez większość czasu sami musieli się martwić o to, by mieli co zjeść na kolację.
- Sądząc po tym, jak wyglądasz, nie było go zbyt wiele. Prawda? – Kobieta spojrzała na nią, lekko przekrzywiając głowę. Po jej minie, Anet domyśliła się, że tak czy inaczej, zna już odpowiedź i wcale nie oczekuje potwierdzenia.
- Takie czasy. – Stwierdziła, udając obojętność. Te słowa nie wnosiły absolutnie nic do rozmowy i były wręcz absurdalnie oczywiste, tym niemniej często, gdy nie miało się innej odpowiedzi, można było ich użyć.
- Takie czasy. – Powtórzyła sprzedawczyni i dziewczyna miała nadzieję, że wreszcie skończą się te kłopotliwe pytania. Czuła się naprawdę źle dzieląc się z kimś szczegółami na temat nędzy w jakiej żyła. – Wybierz sobie jabłko na poprawienie humoru. – Kobieta nagle wskazała skrzynkę z najbardziej dorodnymi owocami.
- Ale… - Anet zawahała się. – Ja nie mam pieniędzy - Kolejna rzecz, do której głupio się jej było przyznać, zwłaszcza, gdy ktoś chciał coś jej sprzedać.
- Nie szkodzi. Spodziewałam się tego. W końcu, gdybyś je miała, to nie chodziłabyś głodna. Prawda? – Tym razem głos staruszki pasował doskonale do ciepłego uśmiechu, którym obdarzyła dziewczynę. Na jego widok, Anetelle poczuła się dziwnie. Jeszcze nigdy nikt nie dał jej nic za darmo. Parę razy ktoś oferował zapłacenie za posiłek, albo trochę drewna na opał w zimę, tylko, że zawsze coś się za takimi propozycjami kryło. Najczęściej ceną, miałoby być jej ciało na parę godzin. Anet nie miała najmniejszego zamiaru się zgodzić na taką „umowę” i wiedziała, że prędzej umarłaby z głodu, niż sprzedałaby swoje dziewictwo. Ale czego mogłaby od niej chcieć ta starsza kobieta? Brak oczywistej odpowiedzi, wywołał w niej jeszcze większy niepokój.
- Jest pani bardzo miła, naprawdę. – Powiedziała cicho, nieśmiało. – Mimo to dziękuję. Poradzę sobie.
- Nie wyglądasz na kogoś, kto byłby w stanie sobie dobrze poradzić w tym mieście. Jesteś na to troszkę za chuda. Proponuję jeszcze raz. Weź jabłko i nigdy więcej o tym nie wspominajmy. Dobrze?
Anet przypomniała sobie kota, który obudził ją dzisiaj rano. Pogłaskałam go. Nie odsunął się, a wiedziałam, że jak pozwoli mi się dotknąć, to stanie się coś dobrego. Wierzyłam w to. A jeśli rzeczywiście po tym wszystko się zmieni? W końcu nie uciekł. Może to jest ta zmiana? Spojrzała nieśmiało na owoce, które, zdawałoby się, uśmiechają się do niej ze skrzynek. Nie jadła jabłek od bardzo dawna, prawie nie pamiętała, jaki mają smak. Wiedziała, że są słodkie i soczyste, lecz te określenia mówiły je bardzo niewiele. Tak samo jak słowo „morze”. Niby wiedziała, jak ono wygląda, bo oglądała kiedyś stare zdjęcia, przedstawiające dwójkę ludzi, którzy stali nad brzegiem niekończącej się, błękitnej przestrzeni i przytulali się. Gdyby przypadkiem się tam znalazła, mogłaby powiedzieć z całą pewnością „To jest morze”, jednak nigdy nie widziała go osobiście i tak naprawdę nie miała pojęcia, jak ono wygląda. Podobnie ze słowami „słodkie” i „soczyste”. Znała ich znaczenie, ale nie go tak naprawdę nie rozumiała.
Poczuła momentalny skurcz żołądka. Była bardzo głodna, lecz dotarło to do niej dopiero teraz, na widok jedzenia, gdy pomyślała o jego smaku i w ustach zrobiło się jej wilgotno. Pokusa schrupania całego, świerzego jabłka za darmo, była ogromna.
- Dobrze. – Kiwnęła nieśmiało głową i wyciągnęła rękę po jeden z owoców. W myślach już wybrała, który weźmie.
Nagle potężny mężczyzna, stojący bliżej skrzynki, odtrącił jej dłoń silnym uderzeniem. Zabolało i Anet odruchowo cofnęła rękę, przyciskając ją ochronnie do ciała.
- Co robisz, kretynie? – Warknęła kobieta, zwracając się do ochroniarza.
- Nie zapłaciła. Nie może wziąć owoców. – Odparł tamten mechanicznie.