Zmierzch Cywilizacji część 1
napój. Wciąż potrafiła sobie przypomnieć jego smak, przywodzący na myśl zapach palonej guma. Uderzał do głowy szybciej, niż normalny alkohol i prawdpodobnie to wzbudziło jej niepokój. Gdy tylko poczuła, że robi się pijana, wróciła natychmiast do domu, zostawiając zawiedzionego chłopaka. Nigdy więcej go nie spotkała, ale do tej pory dziwiła się, jak ludzie mogą pić takie świństwo. Sądząc po niemal zawsze wyczuwalnej woni „piwa”, robili to nader często.
Szła powoli, mijając innych przechodniów obojętnie. Byli ubrani podobnie, jak ona. W stare, ale ciepłe rzeczy, które dobrze chroniły przed wiatrem i chłodem. Gdy tylko poczuła zimniejszy powiew na szyi, owinęła się szalikiem i zapięła wszystkie guziki płaszcza.
Na dużym skrzyżowaniu, obok starego wieżowca, gdzie nikt już nie mieszkał, skręciła w lewo. Usłyszała za sobą warkot silnika i przekleństwa. Nie musiała się odwracać, by wiedzieć, że powinna zejść na bok. Samochód minął ją jadąc z niebezpiecznie dużą prędkością. Ludzie, którzy mieli mniejszą niż Anet zdolność przewidywania, uskakiwali mu paniczne z drogi. Część krzyczała groźby i obrażała kierowcę, jakaś kobieta z dzieckiem się rozpłakała, gdy musiała je szarpnąć mocno za rączkę, by ratować przed rozpędzonym pojazdem. Pojazd nawet odrobinę nie zwolnił, podskakując na licznych dziurach i nierównościach drogi. Pewnie należał do jednego z nielicznych bogaczy, jacy jeszcze mogli sobie pozwolić zakup paliwa, najbardziej deficytowego towaru, pożądanego przez wszystkich.
Po tym, jak zeszła na pobocze, znalazła się obok straganu, gdzie jakaś starsza kobieta sprzedawała jabłka. Kręciło się tu sporo ludzi, lecz żaden nie próbował kraść, choć z pewnością wielu miało na to ochotę. Byli to zazwyczaj ludzie zwyczajnie głodni i zdesperowani, zmuszeni przez ciężkie warunki, do łamania prawa. Jednak po obu stronach stoiska, stało dwóch wysokich mężczyzn, o potężnych barkach i ramionach szerokich jak nogi dziewczyny. Z grubymi, drewnianymi pałkami w dłoniach, obserwowali wszystkich dookoła, czujnie wypatrując potencjalnego złodzieja. Anet widziała już nie raz, jak łamali któremuś rękę jednym uderzeniem tych ogromnych kijów.
Ktoś próbował obok niej się przecisnąć przez tłum, więc musiała się cofnąć o krok, podchodząc jeszcze bliżej straganu. Zaczęła się bać, że zaraz zaintereweniuje jeden z potężnych ochroniarzy i będzie miała duże kłopoty. Uniosła lekko wzrok i wtedy napotkała na coś czego zupełnie nie oczekiwała.
Prosto w nią wpatrywały się oczy o bardzo dziwnym wyrazie. Nie znajdowała żadnych słów na ich określenie. Zupełnie nie pasowały do twarzy chłopaka, który stał naprzeciwko niej i się uśmiechał. Miał ponad dwadzieścia lat, to poznała od razu, ale jego oblicze bardziej pasowałoby do nastolatka niż dorosłego męczyzny. Nie miał charakterystycznego dla tego wieku szarego zarostu, ani poważniejszych rysów twarzy. To, jak się niespodziewanie przed nią pojawił, jak się tajemniczo uśmiechał, wywołało w niej uczucie niepewności. Odwróciła jak najszybciej wzrok, udając, że go nie widzi. Po chwili przeszedł dalej, pchnięty przez osoby, które stały za nim. Anet nie mogła opanować bicia serca, czuła, że krew odpłynęła jej z twarzy i zrobiła się momentalnie blada.
Jeszcze nigdy widok czyjegoś uśmiechu nie wywołał we mnie strachu. Kim on mógł być?
- Źle wyglądasz. – Usłyszała nagle głos jakiejś kobiety. Nie poznała go, a gdy odwróciła się w kierunku, z którego dobiegał, zobaczyła wpatrującą się w nią sprzedawczynię jabłek. – Jadłaś coś dzisiaj?
- Mówi pani do mnie? – Zdziwiła się. Do tamtej chwili zupełnie zapomniała o tajemniczym nieznajomym.
- A do kogo innego mogłabym mówić? – Uśmiechnęła się staruszka, co trochę kontrastowało z tonem jej głosu. – Pytałam, czy coś dzisiaj jadłaś. Jesteś bardzo blada.
- Tak, dziękuję. Trochę chleba. – Odparła dziewczyna, niepewna co innego mogłaby w tej sytuacji powiedzieć. Nieczęsto obcy pytali się j