Zegarmistrz
- O, obudziłaś się wreszcie! – rzucił na powitanie, uśmiechając się trochę wymuszenie.
Lil bez słowa przyglądała się obcemu. Był niezwykłym okazem rasy ludzkiej: pierwsze spojrzenie na jego twarz sprawiało, że obserwator miał ochotę otrząsnąć się
z obrzydzenia. Jednak potem, z każdym jego ruchem, każdym drgnieniem powieki, skrzywieniem ust, to pierwsze przykre wrażenie ulatniało się, pozostawiając po sobie jedynie wytrawną elegancję, której nie sposób się oprzeć. Mężczyzna miał ogorzałą twarz, poznaczoną zmarszczkami w kącikach oczu i wokół ust, kanciastą szczękę, opadające powieki i bulwiasty nos. Usta o cienkiej górnej wardze wykrzywiały się w permanentnym wyrazie cynizm – jakby usiłowały kpić ze wszystkiego i ze wszystkich. Oczy, intensywnie błękitne, spoglądały czujnie i twardo. Całości dopełniały odstające uszy i ostrzyżone na jeża włosy w kolorze piasku. Mógł mieć zarówno trzydzieści, jak i pięćdziesiąt lat.
- Co ja tu robię? – spytała Lil, kiedy napatrzyli się na siebie do syta.
- Mnie pytasz? –nieznajomy podszedł do łóżka i ostrożnie usiadł na jego skraju – Znalazłem cię na ulicy z rozbitą głową. Samotną panienkę w jedwabiach, w środku nocy… Nijak nie umiem sobie tego wytłumaczyć.
Bez zbędnych ceregieli podparł jej głowę poduszką, a potem wcisnął w dłonie garnczek i łyżkę. Lil jęknęła z bólu.
- Masz z tyłu głowy guza wielkości włoskiego orzecha! – stwierdził nieznajomy pogodnie – Ale teraz jedz, bo wystygnie…
- Co to? – spytała dziewczyna, podejrzliwie obwąchując zawartość kubka.
- Bulion z kawałkami mięsa, zaprawiony żółtkiem. Bardzo pożywny!
Lil skrzywiła się jak dziecko, ale potem posłusznie połknęła odrobinę parującej zupy. Potrawa okazała się nadzwyczaj dobrze doprawiona i pyszna.
- Mechaniczny nietoperz! - odezwała się pomiędzy kolejnymi łyżkami – Blaszki, nity, trybiki i skrzydła z jedwabiu. Poraził mnie jakimś promieniem…
Mężczyzna najpierw zesztywniał i nadstawił uszu, by po chwili podeprzeć się pod boki i wybuchnąć gardłowym śmiechem.
- Uderzyłaś się chyba mocniej, niż myślałem!
Lil spojrzała urażona i odstawiła kubek.
- To prawda! – oświadczyła twardo – Od jakiegoś roku w mieście pojawiają się mechaniczne stworzenia: najpierw pająk, potem stonoga, mucha i żuk. A dzisiaj doszedł do tego jeszcze nietoperz.
- Nie rozumiem, po co ktoś miałby budować coś takiego? To jakiś żart szalonego naukowca? – spytał nieznajomy, usiłując zachować powagę.
- Trzy pierwsze były po prostu metalowymi kopiami prawdziwych stworzeń, bardzo misternie wykonanymi. – ciągnęła Lil niezrażona – Jednak żuk chodził, napędzany najprawdopodobniej jakąś nieznaną nam energią, a ten dziś… - ostrożnie rozmasowała guza na głowie – Strzelił do mnie piorunem! Bóg mi świadkiem, że mówię prawdę!
Mężczyzna potarł dłonią brodę i zamyślił się głęboko.
- Czy ten babski pistolecik, który znalazłem przy tobie o czymś świadczy? – spytał wreszcie – Kim ty jesteś, panienko?
Zapanowała cisza.
- Nazywam się Lil Bracket… - odparła wreszcie dziewczyna, patrząc nieznajomemu prosto w oczy.
Błysk zdumienia przemknął mu po twarzy.
- Ty jesteś Lil Bracket? – spytał z niedowierzeniem – T a Lil Bracket? Córka komisarza Bracketa, ta od Jimmy’ego Chirurga?!
- No cóż… To ja.
Mężczyzna złapał się za głowę, a potem zaczął szybko chodzić po pokoju, mamrocząc coś sam do siebie. Lil zauważyła, że ruchy ma sprężyste, a ciało silne i sprawne. Miał w sobie urok szakala.