Zegarmistrz
Po pracy pobiegła do biblioteki z niewyraźną nadzieją na znalezienie wśród zgromadzonych dokumentów czegoś na temat Zegarmistrza. Oczywiście, niczego takiego nie było – niepiśmienni wyrobnicy mogli polegać jedynie na ustnym przekazie, stąd też postać Zegarmistrza istniała jedynie w ich opowieściach. Wróciła do domu i żeby zabić pozostały do północy czas, usiłowała w myślach opracować wszelkie możliwe scenariusze spotkania. Po namyśle sięgnęła po papier listowy i kopertę. Skreśliła kilka słów, kilkakrotnie zamyślając się głęboko i gryząc przy tym końcówkę pióra. Wreszcie starannie zaadresowała kopertę
i wezwała lokaja.
- Niech posłaniec zaniesie to pod wskazany adres. Niezwłocznie! – nakazała.
Około jedenastej przebrała się w spodnie, koszulę, gorset i specjalnie szytą marynarkę, w której można było ukryć jej ukochanego czarnoprochowego Dillinnghbursta. Przejrzała się w lustrze. Pomimo doskonałego kroju, ogromny pistolet schowany w kaburze nadal lekko odstawał. Sięgnęła po „solniczkę” – takie maleństwo, chociaż niezbyt pewne, można było ukryć dosłownie wszędzie. Położyła oba pistolety na toaletce i przez kilka minut przypatrywała im się w skupieniu. Wreszcie, z westchnieniem szczerego żalu, większy pistolet schowała do szuflady, a maleństwo ukryła w cholewce buta na grubej podeszwie. Wcisnęła na głowę cylinder z wywinięty rondem i wyszła z domu.
Do mieszkania Toma dotarła krótko po północy, a kiedy delikatnie zapukała do drzwi, otworzył jej ubrany jedynie w spodnie i niedopiętą na piersi koszulę. Wycierał twarz ręcznikiem i widać było, że dopiero co wrócił ze swojej zmiany. Obrzucił dziewczynę zdumionym spojrzeniem, jakby jej nie poznawał.
- Wczoraj wyglądałaś trochę inaczej… - stwierdził speszony – Gdybym cię dzisiaj spotkał na ulicy, to chyba bym cię nie poznał.
- Na ogół nie ścigam bandytów odziana w kieckę i podwiązki! – odparła z humorem. Szok, jaki wywarł na Tomie jej „męski” wizerunek, szczerze ją rozbawił.
- Ubiorę się i wyjdziemy! – oświadczył mężczyzna, przepuszczając ją do środka.
Przez parę minut Lil miała okazję kontemplować skromne mieszkanie Toma. Poza sypialnią i kuchnią opalaną piecem węglowym nie było innych pomieszczeń. Było to niczym nie wyróżniające się, ubogie lokum wyrobnika, ciemne i lekko stęchłe. Dziewczyna pomyślała o kamienicy, w której mieszkała zupełnie sama, lokaju i reszcie służby, czując ogarniające ją wyrzuty sumienia. Na szczęście wrócił Tom, ubrany i gotowy do drogi.
Wyszli bez dalszej zwłoki. Noc była bardzo pochmurna, chociaż nie padało. Ulice, na których jeszcze przed chwilą roiło się od wyrobników zmieniających się na stanowiskach, teraz ponownie opustoszały.
- To niedaleko. Będziemy na miejscu w kilka minut. – wyjaśnił Tom.
Szedł tak szybko, że Lil z trudem za nim nadążała. Jej ciekawość rosła z minuty na minutę, objawiając się wewnętrznym drżeniem i suchością w ustach. Po jakimś czasie trafili na niewielki skwer porośnięty nieco zapuszczonym trawnikiem i otoczony kilkoma starymi drzewami – miejsce, jakich wiele. Była tu nawet ławeczka, na której można przysiąść
w pogodny dzień. Teraz zakątek tonął w mdłym, jakby przybrudzonym świetle latarni. Drzewa rzucały upiorne cienie.
- To tu! – Tom zatrzymał się na środku trawnika, z rękami w kieszeniach spodni.
- Czy on tu przyjdzie? Mamy tu czekać? – dopytywała się Lil, drżąc ze zniecierpliwienia.
- My pójdziemy do niego… - odparł Tom, uśmiechając się tajemniczo.