Zegarmistrz
- Przed chwilą powiedziałeś, że jesteśmy na miejscu!
- I tak, i nie… Coś ci pokażę!
Tom zawrócił w stronę ławeczki, przez chwilę szukał czegoś w trawie, a potem wrócił z małym kamykiem w dłoni.
- Teraz patrz! – rzucił kamyk przed siebie. Lil wytrzeszczyła oczy – kamyk znikł. Przez chwilę leciał w powietrzu, a potem nagle już go nie było…
Dziewczyna opuściła ramiona, czując, że traci zmysły. Zwróciła na mężczyznę przerażony wzrok, nie mogąc wykrztusić słowa.
- Odkryłem to miejsce przypadkiem. Siedziałem na ławeczce, kiedy zniknęło w t y m kilka gołębi… - zaczął wyjaśniać Tom – Potem przez kilka tygodni wrzucałem tam patyki
i kamienie, które nieodmiennie znikały bez śladu. Wreszcie… przeszedłem ja sam.
- Och, ja… ja chyba śnię… - wykrztusiła Lil, cofając się o krok – Co to do diabła jest??
Tom ujął ją za rękę.
- To drzwi, Lil. Wrota do innego świata. Nic nie poczujesz, ale uprzedzam, że to co tam zobaczysz, będzie dla ciebie szokiem… - uprzedził z powagą w głosie.
Dziewczyna zdołała pokiwać głową. Dziwnie pocieszająca była myśl, że ostatnią rzeczą, którą poczuje, będzie ciepło jego ręki… Chwilę potem zrobili krok….
… oślepiło ją jasne światło, odruchowo zasłoniła oczy ramieniem. Kiedy znowu mogła patrzeć, pierwszą rzeczą, jaką zarejestrowały jej otumanione zmysły był fakt, że jest dzień: ciepły, słoneczny i bezchmurny dzień, w jakimś nieznanym jej miejscu na świecie. Powoli uniosła wzrok. Po błękitnym niebie sunęły roje sterowców bez balonów: mniejsze
i większe pojazdy w kształcie cygar mijały się w locie, mrugając niebieskimi i czerwonymi światełkami. Tuż nad ziemią krzyżowały się setki tęcz – takie było pierwsze wrażenie Lil na widok opalizujących smug, na których płynęły dostojnie kolejne pojazdy bez kół. W niebo, na wysokość setek metrów, strzelały szklane wieże: białe, błękitne, mieniące się kolorami, jak ze snu.
- Gdzie...? – wychrypiała Lil, zataczając się w ramiona stojącego tuż za nią mężczyzny.
- To nadal Londyn, Lil… - odpowiedział, obejmując ją – Rok 2124…
Odwróciła ku niemu twarz. Oczy miała okrągłe ze zdumienia.
- Przecież to niemożliwe! To jakiś chory sen! – zawołała, zaciskając dłonie na ramionach Toma.
- W jakimś momencie istnienia świata rzeczywistość nagle się rozdwoiła – powiedział, nie spuszczając wzroku z jej twarzy. – Zupełnie jak nogawki spodni. My trafiliśmy do tej niewłaściwej, Lil…
Usiłowała przetrawić jego słowa. Ogarnęło ją irracjonalne pragnienie zamknięcia oczu, zatkania uszu, zatonięcia w jego bezpiecznych i ciepłych ramionach.
- Istnieją dwa równoległe światy: ten nasz, który lada dzień upadnie… i ten. Czysty, słoneczny i piękny. To jest nowe, wspaniałe życie, o którym każdy z nas marzy..!
- To ty jesteś Zegarmistrzem… - stwierdziła Lil z nagłym zrozumieniem.
Tom uśmiechnął się blado.
- Patrz! – zamiast odpowiedzi obrócił ją, pokazując coś przed sobą.
Dziewczyna spostrzegła sunące na tęczy postacie. Ludzie odziani w jednakowe, dopasowane stroje nie zwracali na nich najmniejszej uwagi. Byli zbyt daleko, by można rozróżnić rysy twarzy, ale Lil zdołała stwierdzić, że mają jednakowo przycięte ciemne włosy i opaski na czołach.
- Czy oni nas widzą? – spytała szeptem.
- Oczywiście! Wiedzą o nas od chwili, w której stanęliśmy na tej ziemi!
Lil w skupieniu przyglądała się mijającym ich postaciom.
- Dlaczego oni są tacy...? Jednakowi? – spytała wreszcie.
Tom zaśmiał się cicho.
- Bo tutaj nie ma ras, ani klas społecznych! – wyjaśnił, patrząc na nią rozjaśnionym wzrokiem – Wszyscy ludzie są równi! Żyją po tysiąc lat i nie potrzebują słów, by się ze sobą porozumiewać… Och, Lil! Gdybyś mogła zobaczyć, to co ja widziałem..!