Zegarmistrz
Młoda policjantka jeszcze raz obrzuciła wzrokiem roztaczający się przed nią widok. Szkło, tęcze, łagodny blask i ludzie podobni bogom. To wszystko było jak piękny sen… lecz mimo to, było w tym wszystkim coś złowrogiego.
- Coś jest nie tak… - stwierdziła, cofając się o krok – Coś tu nie gra!
Tom stał przed nią z rozwartymi ramionami, jeszcze cały drżący od przepełniającej go radości i dumy, ale przez jego twarz przemknął cień.
- To dla ciebie szok, ale przywykniesz! – powiedział szybko – Pokażę ci, jak oni żyją, wtedy zrozumiesz…
- A jeśli oni, ci ludzie tutaj, są sprytniejsi, niż myślisz? – nie ustępowała dziewczyna – Jeśli to pułapka?
Tom zaczął się śmiać.
- Co ty do diabła opowiadasz?!
- Mówię ci, że coś tu nie gra. Czuję to. Dlaczego tu jesteśmy? Kto otworzył to przejście? – pytała Lil zaniepokojona – Czemu właściwie oni zwrócili oczy na nasz świat? Przecież tutaj jest idealnie…
Twarz Toma zmieniła się nagle. Ściągnął usta w grymasie wściekłości i żalu.
- Nie możesz być aż tak głupia, Lil! – warknął – Pomyśl o swoim ojcu, o tym jak głupio zginął. Eksplodujący kocioł! Tutaj coś takiego nigdy nie miałoby miejsca!
Mierzyli się wzrokiem, stojąc naprzeciwko siebie. Tom zacisnął pięści i nagle te ciepłe ramiona, o których marzyła Lil, zmieniły się w zabójczą broń pragnącą ją zmiażdżyć.
- Wielka szkoda, Lil! Wiesz, że nie mogę pozwolić ci odejść, prawda?
Dziewczyna schyliła się gwałtownie i wyciągnęła z buta swój śmieszny pistolecik. Pociągnęła za spust, prawie nie mierząc i skoczyła w tył, prosto w niewidoczne przejście. Ostatnią rzeczą, którą dostrzegła, był szok i niedowierzenie w oczach Toma, potem…
… wpadła prosto na szykującego się do strzału Alexandra i oboje potoczyli się po ziemi.
- A niech mnie, Lil..! – wydusił złodziej, przyciśnięty ciężarem dziewczyny – Lubię, kiedy kobieta jest na górze, ale żeby tak bez gry wstępnej…
Lil poderwała się na równe nogi, otrzepując spodnie.
- Zamknij się! - warknęła – Celuj tam! A jeśli coś się pokaże po tej stronie – rozwal to!
Pobiegła przed siebie, nie oglądając się na zmartwiałego ze zdumienia Alexandra.
Wróciła pół godziny później, wywijając batem nad furmanką pełną cegieł. Przerażony pomocnik murarza kulił się u jej boku na ławeczce, usiłując nie stoczyć się pod kopyta rozpędzonej pary koni.
- Postawisz mur – zarządziła Lil – Dokładnie stąd – dotąd.
Odmierzyła krokami odległość, wyznaczając czworokąt.
- Wysoki na… jakieś dwa metry? Jak już będzie gotowy, zamuruj całość od góry.
- Panienko, jest druga w nocy… - wyjąkał murarz, łapiąc się za głowę.
- Nic nie szkodzi! – oświadczyła Lil pospiesznie – The Yard wszystko ci wynagrodzi…
Nie zwlekając dłużej zaczęli we trójkę pracować. Dwukrotnie jeszcze murarz zmuszony był dowozić cegieł, ale zanim na dobre wzeszło słońce, mur był gotowy.
- Lil… - odezwał się Alexander, starając się doprowadzić do porządku utytłane ubranie – Jeśli to, co tam jest, jest tym, czym mi się wydaje, że jest, mur z cegieł tego nie powstrzyma…
Panna Bracket otrzepała spodnie. Dłonie miała całe w zaprawie i ceglanym pyle,
a ciemne włosy w nieładzie. Spojrzała w zamyśleniu na ich wspólne dzieło.
- Wiem… - westchnęła, przymykając oczy. Pod powiekami miała widok padającego
w tył Toma. Jego oczy rozszerzone niedowierzeniem i strachem. Nie pojawił się po drugiej stronie, więc… Że też nigdy nie mogła utrzymać przy sobie mężczyzny, na którym jej zaczynało zależeć… - Ale nie mam chwilowo żadnego lepszego pomysłu. Poza tym mam teraz o wiele większe zmartwienie: jak ująć w moim raporcie dwumetrowy mur?