Z dziennika ośmioletniego marynarza
24 sierpnia 2005r.
Mama mówiła kiedyś, że kapitanowie piszą dzienniki ze swoich rejsów. Uważam, że to bardzo ciekawy pomysł, takie opisywanie - na pewno po latach się pamięta wszystkie swoje podróże. Postanowiłem podczas naszego rejsu przetestować taki rodaj pamiętnika. Będę dokładnie zapisywał co się wydarzyło. Może i nie jestem kapitanem, ale nigdy nie wiadomo, co będzie w przyszłości.
No tak, piszę o głupotach zamiast o rzeczach ważnych. Więc... Ekchem, no dobra.
Pierwszy dień na pokładzie Królowej Wiktorii (nie wiem, kto wymyślił taką durną nazwę, Wilcza Moc brzmiałaby dużo lepiej). Razem z mamą, tatą i malutką Zosią płyniemy na kilkudniowy rejs po Bałtyku. Kiedy wyruszaliśmy
z portu nie było zbyt ładnej pogody, ale teraz już się rozpogodziło. Promienie popołudniowego słońca oświetlają zielonkawą wodę i uśmiechniętych pasażerów. Załogi nigdzie nie widać. To dlatego, że Wiktoria (chyba będę właśnie tak skracał) jest statkiem wycieczkowym. Czasami tylko gdzieś mi mignie kapitan, ale bardzo rzadko. Ogólnie niewiele się dzieje. Woda jest spokojna, wieje delikatny wiaterek... Coś mi się wydaje, że może być trochę nudno.
Oj, muszę kończyć, mama woła mnie na obiad.
25 sierpnia 2005r.
Dzień drugi.
Bladym świtem zerwałem się z łóżka i jeszcze przed śniadaniem pobiegłem dokładnie zwiedzić statek.
Na pokładzie nie było nic ciekawego. Ludzie jeszcze spali, a załoga była pewnie gdzie indziej. Z wczorajszej dobrej pogody nic nie zostało. Szare niebo zasnuło się chmurami. Wiatr zawiał mocniej i zadrżałem z zimna. Wzruszyłem ramionami i zszedłem pod pokład się ogrzać. Zresztą na górze i tak nic nie było. Trochę poskakałem w miejscu i ruszyłem dalej na podbój wnętrzności Wiktorii. Schodziłem coraz niżej i niżej, nadal nigdzie nie widząc żywej duszy. Nagle statkiem zatrzęsło, a światła zamrugały. Krzyknąłem z przerażenia i oparłem się
o ścianę, żeby nie upaść. Chwilę potem zamarłem, czując czyjąś dłoń na plecach. Odwróciłem się i odetchnąłem
z ulgą widząc kapitana. Facet nie wyglądał na zadowolonego. Powiedział, że nie powinno mnie być
w maszynowni. Popatrzyłem na niego ze zdziwieniem. Nie wiedziałem, że zszedłem tak nisko. Kapitan wziął mnie za rękę i zaprowadził z powrotem na górę, aż do naszej kajuty. Odchodząc powiedział, żebym na razie nie wychodził na pokład, po czym zamknął drzwi. Wzruszyłem ramionami. I tak nie zamierzałem, więc po co mi to mówi. Moja rodzina jeszcze spała. Westchnąłem i wziąłem ze stoliczka wczoraj zaczętego "Piętnastoletniego kapitana". W tej książce zły facet zprowadza statek z kursu i przez to wszyscy trafiają do Afryki. Też bym tak chciał.
Akurat czytałem jak załoga błąkała się po dżungli kiedy pomieszczenie zaczęło się kołysać. Odłożyłem "Kapitana" na stolik, wyjrzałem przez okno i zamarłem zafascynowany (no dobra, trochę też przestraszony). Za oknem szalała burza, ale taka konkretna. Fale były ogromne, deszcz padał ze wszystkich strom, waliły błyskawice. Wyglądało to jak w "Piratach z Karaibów" wtedy kiedy walczyli ze sobą w ogromnym wirze. Z głośników rozległ się głos kapitana, tata usiadł zdezorientowany na łóżku, a Zośka zaczęła płakać. Usłyszałem, że właśnie trwa okropna burza (jakbym nie wiedział) i że mamy zachować spokój oraz na razie pozostać w kajutach. Przytuliłem się do taty, bo wyglądał na bardzo przestraszonego. Trzeba mu było dodać trochę otuchy.
Teraz, kiedy to piszę jest już wieczór. Po obiedzie się uspokoiło, ale statek nadal się kołysze. Ciekawe jak to by było gdybyśmy zaczęli tonąć. Tata opowiedział mi historię dużo większego statku, który zatonął bardzo dawno temu. Podobno nazywał się Titanic (jeszcze gorzej niż Królowa Wiktoria).
***
29 sierpnia 2005r.
Siedzę na pokładzie, wpatrując się w Gdańsk majaczący na horyzoncie. Już za parę godzin będziemy w domu.
Z jednej strony się cieszę, ale z drugiej... niebawem początek szkoły (niemożliwe, to już?). Chociaż jak tak teraz sobie rozmyślam, to myślę, że nikt nie będzie miał tyle do opowiadania co ja. Prawdziwy sztorm na morzu to coś więcej niż wieża Eiffla czy meduza na plaży. Z rozmarzeniem zamykam oczy. To jescze tylko dwa dni... W myślach już układam początek opowieści: "Wybraliśmy się z rodzicami w rejs Królową Wiktorią..." Może w tej opowieści będę marynarzem... albo kapitanem. Przecież nic nie jest pewne, co będzie kiedyś.