Za późno na szczęście cz-2
Emilka otwarła cichutko drzwi i prawie bezszelestnie weszła do pokoju ojca. Leżał na płasko, miał na sobie tylko dół od piżamy, a jego gładka pierś, lekko falowała od równomiernego oddychania. Chwilę stała nieruchomo i wpatrywała się w owal jego twarzy. Najchętniej podeszłaby do niego i obdarzyła buziakiem na dzień dobry, ale był nieogolony. Już od dziecka nie znosiła, kiedy każdy buziak podrażniał jej delikatne policzki. Miał tak gęsty ciemny zarost, że w okresie letnim golił się dwa razy dziennie. Wczoraj dość późno wrócił, nawet nie słyszała, o której godzinie i chyba tylko, dlatego się nie ogolił. Ważne, że chociaż zjadł kolację, którą dla niego przygotowała. Już miała się wycofać z pokoju, ale przez moment zdawało jej się, jakby się uśmiechnął.
- Czy mój tatko śpi, czy tylko udaje? – spytała szeptem.
- Jedno i drugie. Moje oczy się kleją i w żaden sposób nie mogę ich otworzyć. Pozostałe części ciała, też tkwią w lenistwie i nie mam nad nimi kontroli. Jednak, jeśli poczuję zapach świeżo zaparzonej kawy, natychmiast stanę na nogi.
- A babcia powiedziała…
- Wiem, co powiedziała – wszedł jej w słowo. – Piję zbyt dużo kawy, prawda?
- Niezupełnie. Narzekała raczej, że pijesz same szatany.
- Przesada – burknął od niechcenia. Nie znosił, kiedy go krytykowała w oczach dziecka. - Posłuchaj kotku – zwrócił się do córki. - Podczas nocnego dyżuru, bez mocnej kawy nie funkcjonał by mój organizm i zasnąłbym na stojąco.
Emilka po turecku usiadła na jego łóżku i zaczęła opowiadać wszystkie nowości, które się ostatnio wydarzyły. Tak się złożyło, nie widziała ojca około tygodnia, a rozmawiali tylko przez komórkę. Nic nie mówiła babci, ale bardzo za nim tęskniła.
-Wiesz tatusiu. Gdy byłyśmy z babcią na cmentarzu, jakiś facet zemdlał.
- Nie jestem tym zaskoczony, przecież w ostatnich dniach upał daje się nam porządnie we znaki. Poza tym, może zdrowo sobie popił i dlatego, się przewrócił.
- Ale on się wcale nie przewrócił, po prostu zemdlał na stojąco.
- Jeszcze nie słyszałem, żeby ktoś mdlał na stojąco – wzruszył ramionami. - Pozostawmy jednak, mdlejącego w spokoju i przejdźmy na inny temat rozmowy. Wczoraj było już dość późno, kiedy zadzwoniła babcia…
- Nie słyszałam.
- Skoro się zasypia z słuchawkami na uszach, trudno jest cokolwiek słyszeć. Babcia nadmieniła, że ma dla mnie ważną sprawę. Nie wiadomo tobie, co to takiego?
- Na pewno chodzi o półkę, którą miesiąc temu miałeś zamontować.
W odpowiedzi, zrobił tylko gest oczami. Właściwie, co miał powiedzieć, że zapomniał?
Jednak tym razem, nie chodziło o mało istotną półeczkę, jego matka miała inny problem. Problem, co wiercił myśli, które przez ostatnie trzy noce spędzały sen z jej powiek.
Pani Emilia Jordan, matka Wiktora, była kobietą przed siedemdziesiątką. Jednak, kto jej nie znał, nigdy by nie pomyślał, że jest w tym wieku. Miała bardzo pogodny wyraz twarzy, przeważnie uśmiechnięty i nigdy nieokazujących swoich problemów. Oprócz tego, była stanowcza o silnej psychice i twardym charakterze. Nie było u niej rzeczy do końca niewyjaśnionych i jak przeczytaną książkę, odłożonych na półkę. Nie znosiła narzekających kobiet. Sądziła bowiem, że każdy człowiek jest kowalem swojego losu i jaki sam sobie wykuje, w takim całe życie trwa. Jednak nie każdy człowiek, potrafi pokierować swoim życiem, aby ono było jak w baśniowej krainie. Pani Emilia potrafiła. Przy każdej okazji powtarza, że swoje szczęśliwe dni zawdzięcza samej sobie, natomiast los jej tylko sprzyjał. Pani Emilia bardzo młodo owdowiała, nie miała jeszcze ukończone dwadzieścia sześć lat. Tak się złożyło, że jej śp. małżonek po skończonej pracy, zboczył z drogi i wpadł pod tramwaj: rzekomo nieźle miał wypite. Wiktor wtedy miał pięć lat. Nie założyła bezczynnie rąk i dzięki temu nie żyła w biedzie. Pracowała na poczcie przy okienku, poczta wtedy mało płaciła, ale na dziecko otrzymywała rentę rodzinną, więc było stać na wszystko. Na coroczne wczasy i żeby, co roku wysyłać dziecko na kolonie. Ponownie nie wyszła za mąż, miała na względzie tylko dobro swojego syna. Kiedy Wiktor ukończył medycynę i miał w kieszeni dyplom lekarza, rozpłakała się ze wzruszenia. Gdy pytał o powód do płaczu, mówiła: to są słodkie łzy szczęścia. Trzeba przyznać, pani Emilia była i nadal jest najszczęśliwszą kobietą pod słońcem. Gdy jej syn wkroczył w samodzielne życie, los o niej nie zapomniał. Pan Bóg obdarzył ją wnuczką, która odpłaca za jej miłość, swoją miłością. Jednak dzisiaj nadszedł czas, żeby uczciwie porozmawiać z synem, tak zbyt długo zwlekała. Tylko jak zacząć tą niezręczną rozmowę? Jak mu powiedzieć, że łączy ich jeden sekret?