Pianista...inny
"Artysta stoi ponad życiem, jest Panem panów, nie kiełznany żadnym prawem, nie ograniczony żadną siłą" (Przybyszewski "Confiteor")
Słynny już dzisiaj film, czyli "Pianista" (The Pianist) Romana Polańskiego, obejrzałem kilka miesięcy później, już po rozreklamowaniu jego premiery, w którymś z większych kin Szczecina. Szczerze mówiąc, nie pamiętam dokładnie, w którym to było kinie. Nie jest to zresztą takie ważne. Jeśli nie liczyć, rzecz oczywista, czystości sali i skalkulowanego zarobku dystrybutora, dla którego nie ma żadnej świętości. O pardon... pieniądze są świętością. Pieniądze zarobione nawet na takim arcydziele. Bo według mnie, ten film to majstersztyk, w którym Polański pokazał całą ohydę zbydlęcenia człowieka i siłę geniuszu, który potrafi z bydlęcia wykrzesać iskrę człowieczeństwa. Fantastycznie ukazane i jakże jednocześnie żałosne.
Widziałem Polańskiego wielokrotnie, niestety tylko w telewizji. Ale moją uwagę zwróciła jego malująca się na twarzy pokora i wewnętrzny spokój. Spokój jakby podkreślający poczucie genialnie wykonanej roboty. Bo to był istotnie kawał wzorowo wykonanej roboty. I nie chodzi tu o jego mistrzostwo w ukazaniu czy raczej przypominaniu w jego stylu o istnieniu ponadczasowych wartości przestrzeganych jednak przez pokolenia.
Nasuwa mi się tu porównanie z innym filmem, "Fortepian" (The Piano) Jane Campion: Kobieta grająca na namalowanych na stole klawiszach przypomina Szpillmanna ukrywającego się w mieszkaniu, gdzie stoi pianino, na którym zagrać mu nie wolno, bo zdradziłby tym swoją obecność !
Muzyka wypełnia jednak wyobraźnię bohaterów, przynosi im chwile szczęścia i oderwania od ponurej rzeczywistości.
Staje się schronieniem i namiastką raju. Staje się przez chwilę ich prawdziwym życiem.
Wartością, która tworzy całkowicie inne światy jest muzyka. Kiedy główny bohater gra na fortepianie w obecności niemieckiego oficera - liczy się tylko Ona. Muzyka... muzyka grana z wolną duszą człowieka i zapamiętaniem. Tu strach nie istnieje, nie ma bólu, upokorzenia i nie ma śmierci - jest tylko Ona - Muzyka. Żyjąca własnym rytmem istnienia i dająca prawdziwe życie. Dająca prawdziwe piękno tego świata. To w niej umieścił genialny pianista cały zawarty ból sponiewieranego i zaszczutego człowieczeństwa, wielkie cierpienie a jednocześnie cud piękna połączony z geniuszem jej rozumienia. Muzyka to także istnienie, dla którego czas nie ma najmniejszego znaczenia; podobnie jak czasoprzestrzeń, którą można jedynie objąć umowną symboliką, ale nie można określić jej jakimkolwiek wymiarem.
***
"Muzyka potrzebą narodów" - mówił Ludwik van Beethoven. Może i tak było, ale to już zamierzchła przeszłość. Dziwnie powiedziane ? Nieprawdziwe stwierdzenie złośliwego skorpiona ? Ależ skądże. Jestem dzisiaj wyjątkowo pokojowo nastrojony. Jak na skorpiona, oczywiście. Nawet głupota wełniaków nie jest w stanie zepsuć mi miłego nastroju słonecznego dnia...no, może tylko troszeczkę.
Już widzę zdziwienie "niemożebne", jak mawiał niezapomniany Wiech, malujące się w oczach znajomych. Ale spieszę tu wyjaśnić powody mojego eufemicznego zachowania (tylko bez przesady). Zachowania pośredniego pomiędzy swoim dobrym nastrojem a wymuszoną uprzejmością.
Wszak sam nie toleruję chamstwa i fiksacji zawęźleń międzyludzkich, szczególnie wtedy, kiedy dzieje się to na moich oczach.
Otóż, jestem właśnie w jednym z tych miejsc, które traktuję jako karę za popełnione teraz i w przyszłości grzechy ... czyli w hipermarkecie.
Fakultatywnie, to do nich nic nie mam jeśli tylko oczywiście, mogę omijać je z daleka, przynajmniej w promieniu kilku kilometrów a już obowiązkowo bywać tam in gremio z familią. I to jej odłamu żeńskiego. Inna rzecz, że nie posiadam "na stanie" innego odłamu. Jestem singlem, nie licząc mojego czworonożnego przyjaciela. Myślę, że i on gdyby umiał mówić...wypowiedziałby powyższą opinię w sprawie bywania w miejscach takowych.
Jakoś wybitnie nie służą rodzajowi męskiemu. A jeżeli jeszcze bez zażycia środków uspakajających, to jest to wprost niemożliwe.
***
Dzisiaj jednakże pomimo naprawdę ważkich argumentów, jakie wyłuszczyłem aby nie przeżywać tej gehenny, nie udało się uniknąć zaliczenia obecności w hipermarkecie pod dźwięczną nazwą "GALAXY", w moim ukochanym Szczecinie.( brr...jeszcze mam obłęd w oczach, kiedy wspomnę to nieszczęście ). Cholera ... wszędzie ruch, szum, jakieś prawie fruwające z okrutnym wrzaskiem bachory, gospodynie domowe biegające z hektycznym rumieńcem na twarzach po wszelkich możliwych a gdyby istniały, to i niemożliwych stoiskach, jakby to były czasy poprzedniej "radosnej i jedynie prawdziwej epoki.", gdzie zawsze wszystkiego brakowało na półkach sklepowych. Stąd zapewne ten gorączkowy stan podniecenia i bieganiny. Taka tradycja i cholerny zwyczaj w narodzie się wykształcił.
Panowie dostojnie kroczący za biegającymi truchtem "koleżankami żonami ", zerkający ukradkiem z nudów za co bardziej kusymi spódniczkami oraz strzygąc oczami w stronę barków z reklamowanym na każdym kroku piwem przeróżnych marek. Istotnie....wszędzie rozwieszone reklamy informujące mnie o tym, że czegoś jeszcze nie mam i jako taki jestem nieszczęśliwy i będę dalej bardzo nieszczęśliwym, dopóki natychmiast tego nie kupię.
Wspaniale. Ludziska biegają jakby im pieprzu na ogony nasypano (szczątkowe ma się rozumieć, czyli na kość ogonową, jako pozostałość po niedokończonym procesie ewolucji, według teorii Lamarcka ), co bardziej nerwowe osobniki rodzaju żeńskiego dostają małpiego rozumu z nadmiaru sklepów i ilości różnorakich towarów, kuszących jak nie niską ceną to kolorowym opakowaniem kolejnego bubla. No i kupują, kupują i kupują. Bo promocja, bo dzisiaj taniej, bo sami nie wiedzą, dlaczego, ale kupuję dla samej przyjemności kupowania. A w domu szok...ileż wydano pieniędzy i po co tak bezsensownie ?
***
Ja przynajmniej nie ma takich pejoratywnych z pogranicza depresji myśli, bo najzwyczajniej w świecie "mam gdzieś" jakiekolwiek zakupy. Siedzę sobie spokojnie, popijając wcale niezłą kawkę w barku kawowym zlokalizowanym całkiem rozsądnie na parterze hipermarketu.. Kawa była owszem, niezła, bo młodej damie, która odważyła się przynieść moją ulubioną zaparzaną kawę zalaną tylko trochę bardziej niż ciepłą wodą, złożyłem propozycję nie do odrzucenia. Mianowicie, grzecznie poprosiłem, aby usiadła przy mnie i sama tę kawę wypiła a później przyniosła mi jednak prawdziwy napój bogów, czyli zaparzoną wrzątkiem dobrze zmieloną kawę przedniej marki i to zaparzoną w porcelanowym kubku (on był taki porcelanowy, jak ja Chińczyk) ale za to zaparzoną porządnie i zgodnie ze sztuką. Czyli wlewając wrzątek okrężnym ruchem, bo bokach kubka.
Jeśli ktoś tego nie wie, to po jaką cholerę pije kawę ??
***
Ale wracając do tematu. Tak więc siedzę sobie wygodnie w fotelu rodzimej produkcji, jako że wszystko już można kupić, nawet krajowe meble, czytam książkę (a jakże), rodzinka w postaci zaaferowanych wnuczek biega jak wytrawni długodystansowcy po stoiskach sklepów a ja piję sobie spokojnie tę porządnie zaparzoną wreszcie kawkę. Piję i wydaje mi się, że albo kawa jest zbyt dobra i dostałem z radości tegoż faktu omamów słuchowych, albo ktoś znalazł się tak uprzejmie, iż na tej pustyni intelektualnej, gdzie HOMO OECONOMICUS zarządza, włączył gdzieś w pobliżu muzykę. Ale jaką muzykę !!
Z wrażenia zapomniałem o swojej kawie. Bo poprzez wrzaski rozwydrzonych bachorów bawiących się w specjalnym dla nich zbudowanym boksie, poprzez szum i ogólny harmider jak na końskim targu, słyszę wyraźnie eufonię dźwięków wykreowywanych palcami geniusza z pomocą fortepianu.
No nie...myślę sobie.... przecież to nie jest możliwe, aby ktoś tutaj kochał muzykę klasyczną. I jeszcze profanował ją, słuchając coś tak wspaniale brzmiącego z odtwarzacza CD w takim cholernym szumie "produkowanym" przez klientów hipermarketu. Wsłuchuję się jednakże w płynące eufemiczne dźwięki fortepianu, usiłując jakoś wyeliminować ogólny harmider i zlokalizować kierunek, z którego one do mnie docierają ... no i zorientować się, kto jest takim melomanem w tym dziwacznym miejscu.. Niestety, to się nie udaje. Szum i wrzask jest tak wszechogarniający, że nie jestem praktycznie w stanie rozpoznać nawet własnych myśli. Nie - pomyślałem sobie - tak niczego nie odkryję. Mowy nie ma, abym spokojnie wysłuchał tej muzyki, która z dziwnym uporem lepszej sprawy, usiłuje przebić się przez gęstą atmosferę szczecińskiego "GALAXY".