Wojownik (18+)
- Cholera!
Po drugiej stronie ulicy Petro położył się na ziemi, oparł dwójnóg i otworzył ogień do niewidocznego przeciwnika. Jedna krótka seria, druga. Wróg odpowiedział. Igły smugaczy śmigały w obie strony, błyski oświetlały strzelców i otoczenie. Po ścianach pełazały dziwaczne cienie.
- Dawaj, dawaj! – Głos Kubijowycz ledwo przebił się przez wrzawę i hałas.
Iwczenko ruszył, niemal ciągnąc Ołeksandra za sobą. Ten potknął się i upadł na kolana. Iwczenko pochylił się, żeby mu pomóc i wtedy tuż nad nim przemknął pocisk przeciwpancerny z ręcznego granatnika. Kubijowycz wypuścił serię w kierunku, skąd byli atakowani, a potem wystrzelił pocisk z granatnika podlufowego. Iwczenko i Ołeksandr dotarli na druga stronę ulicy. Padało coraz więcej strzałów. Coraz więcej pocisków smugowych. Nie wszystkie leciały w ich stronę.
Iwczenko minął kolegów i popędził dalej, przez kolejne zniszczone, spalone domy. Nagle Ołeksandr wyrwał mu się.
- Wracam!
- Co?
- Wracam! Zgubiłem karabin, jak upadłem.
- Nie!...
Ołeksandr odwrócił się i pobiegł. Zniknął w ciemnościach. Iwczenko przez chwilę stał w miejscu. Nie wiedział co robić; powalił go wybuch, gdy pocisk ppanc uderzył w sąsiedni budynek. Kasłał od unoszącego się pyłu; dzwoniło mu w uszach, a strzelanina wzmagała się i chyba zbliżała. Usłyszał kroki nadbiegających kolegów.
- Jestem tutaj! – krzyknął, żeby nie zastrzelili go w ciemności.
- Gdzie?
- Tu – wstał na nogi.
- Gdzie jest? – wysapał Kubijowycz. – Gdzie Ołeksandr?
- Nie minął was?
- Co? – Petro stanął obok. Zgiął się ze zmęczenia, ciężki kaem oparł lufą o ziemię.
- Nas nie minął – wydusił Kubijowycz. Zza pleców dobiegły ich nawoływania po rosyjsku. Ktoś strzelił całkiem blisko.
- Spieprzamy. – Petro uniósł kaem.
- Nie!
- Tak. – Kubijowycz położył Iwczence dłoń na ramieniu. – Chodź. Chodź!
Pobiegł. Petro zniknął już w ciemności. Iwczenko nie chciał się zgubić, a Ołeksandr był już stracony. Potykając się na gruzowisku pobiegł za kolegami.
--- kwiecień 2014. Zachodnia Ukraina ---
- Słabo to widzę – burknął Iwczenko.
- Uhm. – Kubijowycz konsumował polową rację żywnościową, pochodząca z ostatnich dostaw Amerykanów.
- Za mało walki w mieście. Będziemy walczyć o miasta.
- Taa… Będziesz jadł swoją?
- Tak. – Iwczenko zabrał się za jedzenie. Zaraz mieli wyruszać w dalszą drogę. Oficerowie i podoficerowie ich naprędce utworzonego batalionu próbowali zgrać podległe im pododdziały. Brakowało sprzętu i wyposażenia, a przede wszystkim zgrania żołnierzy w pododdziałach. Batalion został utworzony z ludzi służących wcześniej w różnych jednostkach, a którzy nadal widzieli się pod żółto-błękitnym sztandarem Ukrainy. Władze w Kijowie próbowały ratować co się da z rozpadających się struktur siłowych. Na wschodzie kraju trwały już walki. Iwczenko i Kubijowycz oraz pozostali z ich batalionu wkrótce też mieli stanąć twarzą w twarz z wrogiem.
Nie łudzili się, że jakiekolwiek ćwiczenia przygotują ich na to, co ich czeka.
--- Kijów ---
Po ćwiczeniach mających zgrać pododdziały i manewrach na poligonie dostali po trzy dni wolnego przed wyjazdem. Dla Anatolija nadszedł dzień pożegnania z żoną i synkiem.
Jeszcze patrzyli sobie w oczy, jeszcze całowali się na pożegnanie, wspominając wczorajszą noc, kiedy kochali się namiętnie, jak chyba nigdy wcześniej, a jednocześnie zachowywali się ostrożnie i cicho, żeby nie obudzić śpiącego niemal tuż obok małego Semena. Teraz Malec uśmiechał się szeroko, widząc, jak rodzice trzymają się za ręce. Nie wiedział, co tak naprawdę się dzieje. Nie wiedział, jaki dramat rozgrywa się w jego ojczyźnie. Był szczęśliwy widząc swoich rodziców razem. Złapał Tatę za nos.