Wieczerza o północy cz-1
Walentyna za wszystkie zgrzyty w ich małżeństwie, obwiniała swoją teściową. To ona zajmowała pierwsze miejsce w sercu Filipa, a Walentyna drugie. A dziecko, które miejsce zajmuje? - zadała sobie pytanie, na które nie potrafiła odpowiedzieć. Jednak by się dowiedzieć prawdy, musi go o to spytać. Spyta go jeszcze dzisiaj, zaraz po wigilijnej wieczerzy. Spyta go znienacka, żeby nie miał czasu na zastanowienie się nad odpowiedzią. Ale nie przewidziała, że odpowiedź otrzyma prędzej, nim go zdąży spytać. Sześcioletnia Ania, przebywa akurat w Szpitalu Leczniczo - Sanatoryjnym. Niedaleko, trzydzieści kilometrów od domu. Właśnie dzisiaj Filip pojechał odebrać dziecko, chociażby tylko na święta. Wszystko wskazuje na to, że do kolacji zasiądą we troje. Ale czy potrafią ukryć przed córką, że ich małżeństwo jest w rozsypce? Czy przełamanie opłatkiem, będzie takie, jak dawniej? – dręczyła się pytaniami. Jeszcze trzeba ubrać choinkę. Każdego roku ubierał ją Filip z Anią. Czy tak będzie dzisiaj? Miała jakieś dziwne przeczucie, że właśnie jej przypadnie ta rola. Spojrzała na wiszący zegar - dochodziła piętnasta. Dlaczego ich jeszcze nie ma? – pomyślała i przerzedziła palcami włosy. Nasunęła jej się myśl, czy Filip przywiezie małą. Drżącymi rękami ustawiła sztuczną choinkę i zaczęła formować wygniecione gałązki. Przyszedł jej na myśl dom rodzinny. Każdego roku, tuż przed samą wigilią, ojciec ścinał piękną choinkę, którą sobie już przedtem upatrzył. Zazwyczaj była tak wysoka, że sięgała samego sufitu, a zapach lasu rozchodził się po całym piętrze. Ale to było w domu rodzinnym. Kiedy przeprowadziła się do Filipa, wszystkie zwyczaje pozostawiła poza sobą. Już pierwsze święta po ich ślubie, Filip zamienił żywą choinkę na sztuczną. Twierdził bowiem, że w mieszkaniu jest zbyt ciepło, żeby sobie pozwolić na prawdziwą choinkę. Może było w tym trochę racji, albo mówił tak, bo nigdy nie poczuł leśnego zapachu? Jej rozmyślania, przerwał zgrzyt klucza w zamku, a potem w progu pojawił się Filip. Spojrzała surowo na męża, jednak zabrakło jej słów, aby o cokolwiek spytać.
- Nie mogłem jej zabrać, musi jeszcze przez pewien czas pozostać w szpitalu – rzekł bezradnie rozkładając ręce.
- Nie mogłeś? A może nie chciałeś?
- Zrozum Walentyno, to dla jej dobra.
- Trzeba było ją przywieźć, chociaż na wigilię i jedno święto. Tak bardzo się cieszyłam, że do wigilijnej wieczerzy zasiądziemy całą rodziną. Ale już nieraz się przekonałam, że na ciebie nie można za bardzo liczyć.
- Na pewno bym ją zabrał, ale nasza córka dusiła się w nocy. Jej stan zdrowia, znacznie się pogorszył.
- To znaczy, że w ciągu trzech tygodni nie ma żadnej poprawy?
- Z tego wynika, że nie. Dzieci w tym szpitalu przebywają pół roku, nieraz nawet dłużej.
- Co mnie obchodzą cudze dzieci, interesuje mnie wyłącznie stan zdrowia mojego dziecka. Skoro nie potrafią jej wyleczyć, to znajdź inny szpital. A może jest ci na rękę, że jej nie ma? Po prostu jest ci wygodniej, masz święty spokój. Nikt cię o nic nie pyta, a ty nie musisz odpowiadać i się tłumaczyć.
Filip patrzył na żonę i się zastanawiał. Czy to ona nie powinna jak najprędzej znaleźć się w szpitalu, by wypocząć i popracować nad swoimi nerwami? Poszedł do kuchni, Walentyna udała się za nim. Odwrócił głowę i obrzucił ją chłodnym spojrzeniem.