W kropli
Siedział już kilka godzin, obserwując chorych, pełen nienawiści do wszystkich chorób, i do tego jednego lekarza.
W końcu powlókł się do wyjścia.
Do domu wrócił taksówką.
4.
Przywieźli go karetką. Położyli w jakiejś sali, potem znowu przenieśli. Gdzie teraz leżał? To bez znaczenia. Szpital był duży. Dużo pięter, dużo pokoi.
Przyjmował to ze zrozumieniem.
Nie miał nic do powiedzenia.
Wokół niego krzątała się rodzina. Milczała, gdy drzemał, milczała gdy patrzył w sufit. Czasami ktoś brał go za rękę, coś mówił.
Gdy wracała świadomość, wracał strach. To dobrze, że rodzina była przy nim. Jednak nie chciał ich męczyć. A właściwie chciał, ale wypadało prosić, by sobie poszli.
Cierpieli. Nic na to nie mógł poradzić.
W jego głowie czaiła się niewiadoma. Żadnych pytań, żadnych słów, tylko coś błądzącego w jego wnętrzu, zbliżającego się, czekającego na czyjś znak.
Cieszył się z pobytu rodziny, ale nie potrafił im tego okazać. Pragnął, by trzymano go za rękę, głaskano, mówiono, ale sam nie potrafił wyciągnąć do nich dłoni; nawet teraz wstydził się tej potrzeby czułości.
Chciał im ukazać swój spokój, ale bał się ukazać coś więcej, nad czym mógł nie zapanować.
Jedynym stanem wspólnym dla nich wszystkich, było oczekiwanie. A jednak i to ich różniło.
5.
Śnił mu się czyjś dotyk, ktoś wziął go za rękę, ktoś robił zastrzyk.
Wetknął oko w przestrzeń, która teraz skurczyła się do rozmiaru dziurki od klucza. Oko było wpatrzone w Coś.
Wstrętne, obrzydliwe podglądanie.
Przełknął ślinę, a potem pusty jęk ciemnego żołądka.
Jakże nisko upadł.
Ale kosmiczny zew przestrzeni, jej cicha groza ożywiona ziarnem spojrzenia, przeszyła go tajemniczą zapowiedzią podróży do milionów światów, aż do prehistorii materii.
Czas się zatrzymał.
O którejś z tych wielu godzin, które już nic nie mówiły, przyśnił mu się czyjś dotyk, ktoś wziął go za rękę, ktoś robił zastrzyk, ktoś obok szlochał.
Obudził się otwarty na oścież lękiem uciekającym w próżnię z jego pustego brzucha, z pustych oczodołów, z miejsc, o których lęk mówił, że są.