Mój chłopak nie jest gejem...nadal... CZ.II Rozdz.3
3
Bryan był tak szczęśliwy, tak uradowany i tak zakochany, że aż się bał.
Bał się, że coś się stanie. Że jego szczęście pryśnie jak mydlana bańka. Ile by razy Kyle nie całował go, nie pieścił i nie przytulał, Bryan nadal podświadomie czekał na moment, w którym się obudzi. Jego rodzina zaczynała dostawać do głowy. Bo z stanu euforycznego popadał w nostalgię. Sam nie potrafił z sobą wytrzymać.
Godzinami na tysiące sposobów powtarzał sobie, że nic się nie stanie. Kyle i Matt na to nie pozwolą. I że to w porządku liczyć na ich wsparcie i opiekę. Gdyby to on był wielkim postawnym facetem jak Kyle, albo jak jego ojciec czy Matt, też by się o nich troszczył. Przecież na swój sposób troszczy się o nich wszystkich. Zawsze pomaga na tyle na ile może.
Z jękiem położył głowę na swoim biurku, najpierw kilka razy stukając o nie czołem. Jutro miał być Prom Ball. I choć wszystko się od tego zaczęło to tak naprawdę nie miał ochoty iść. Będzie się czuł skrepowany nawet przy Kylu. Ludzie będą ich wytykać palcami. Marta z pewnością ich zaczepi. Tom to na bank. I na dodatek smoking. Brrr… będzie wyglądał jak pingwin. Na dodatek Kyle wręcz jest podekscytowany. Cholera wie, czym.
Zresztą ekscytuje się każdą ich randką. Kino, spacer, czy hamburgery w McDonaldzie. Zachowuje się jakby to był za każdym razem pierwszy raz.
I jak on ma ocalić, choć odrobinkę rozsądku przy tym facecie? Przecież chyba już bardziej zakochać się w nim nie może. Jego serce za każdym razem chce wyskoczyć z jego piersi na jego widok. Dłonie mu drżą i kolana miękką. Czuje jak żołądek podchodzi mu do gardła i ma to takie lekko mdląco–duszące uczucie.
Wysoki, barczysty i wysportowany. Cudem jest jak Bryan nie dostaje przy nim ślinotoku. Na pierwszej randce siedział jak idiota i wlepiał w niego oczy jak dureń.
Z jękiem, Bryan poderwał się z krzesełka i spojrzał w lustro, jeszcze dziś wychodziły mu rumieńce, na wspomnienie, jakiego kretyna z siebie zrobił.
Przy Kylu zwyczajnie zachowuje się jak zakochany małolat, którego hormony zabijają ustawicznym wzwodem, w najmniej sprzyjających okolicznościach i sytuacjach. Ale w końcu miał osiemnaście lat. To jakby postawić przed głodującym bufet i wymagać, aby zachował właściwe maniery przy jedzeniu.
Z kolejnym jękiem poprawił wzwód, który mu nieodmiennie towarzyszył na samą myśl o Kylu.
Bal miał jedną zaletę. Po balu mógł oddać się temu, czemu oddają się wszyscy inni jego uczestnicy. Dzikiemu, gorącemu seksowi… z Kylem…
Klnąc pod nosem dość fantazyjnie, Bryan zrzucił ubranie na środku pokoju i nago, zabierając ze sobą tylko wizerunek ukochanego poszedł pod prysznic. Wcale nie miał zamiaru go brać zimnego.
Ciepłe strugi spływające po jego ciele pomagały mu udawać, że to wielkie lekko szorstkie dłonie Kyle pieszczą go od góry do dołu. Jego własne dużo mniejsze były substytutem języka Kyla. Wolno sunącego po jego szyi i wzdłuż obojczyka. To zawsze sprawiało że gęsia skórka obsypywała jego nadwrażliwą skórę. Jego małe różowe sutki zawsze boleśnie się napinały w oczekiwaniu na swoją kolej pieszczot. Kyle je bardzo lubił. Nieraz drażnił Bryana wsuwając mu dłoń pod koszulkę i dręcząc niewielkie supełki doprowadzał go do szaleństwa. Nieraz zagryzał usta do krwi, aby stłumić jęki. Tym razem umknęły mimo wszystko. Wspomnienie gorących wilgotnych ust na swoim sutku, wzburzyło jego i tak już gęstą krew.
Tak bardzo pragnął swojego mężczyzny, że jego członek pulsował w rytm uderzeń jego serca. Zmuszony był zacisnąć dłoń na własnym ciele, bo dłużej nie potrafił znieść tej tortury. Kyle powinien tu być z nim. Całować go, pieścić. Przytulać i uczynić swoim własnym na zawsze. Wziąć w posiadanie, bo przecież Bryan należał do niego.