Ulica Mariacka
- Cały czas jej to mówię, jak nie potrafi pić, to niech nie piję – wtrąciła Dziewiona – ale, faktycznie… ostatnio nie ma humoru. A kurwa musi nosić głowę wysoko, z honorem – zakończyła wyniośle.
- Ty taka jesteś? – za grosz jej nie wierzyłem. A choć to była poza, to było mi miło tego słuchać – Tamara jest starsza, i stoi dłużej. Masz mały staż. Zobaczysz za parę lat.
- Ja nie jestem głupia. Wiem kiedy się wycofać.
- Bzdura. Sama nie wiesz co mówisz. Pokaż mi dziewczyny, które się wycofały – mówiłem z przekonaniem.
- A co?! Uważasz, że ktoś mnie zmusza do stania na ulicy? Nie! Chcę i stoję. I tak samo spasuję.
- Może ci się uda – nie chciałem już ciągnąć tego tematu.
- Dziewiona ma charakter. Przestanie kiedy będzie chciała – Piniol kłamał jak z nut, bo co mu zależało.
- A w ogóle, to skończcie pieprzyć – Dziewiona zakończyła temat.
Zrobiło się cicho. Jakoś nieprzyzwoicie cicho. Pomyślałem o Tamarze, że coś ją gryzie i to mi bardziej odpowiadało niż aktorskie zagrania Dziewiony. Lecz nie z Tamarą chciałem się kochać. Co za przewrotność. Umysł ciągnie do Tamary, a fiut do Dziewiony.
- Napijecie się jeszcze? – Piniol chciał chyba przerwać milczenie, bo zaczęło być krępujące.
- Ja dziękuję – owszem, bym się napił gdyby przyniósł bez pytania, a tak… to trochę upokarzające.
- A ja tak – Dziewiona nie miała oporów.
Piniol poszedł do baru. Zostałem sam na sam z Dziewioną. Pierwszy raz, i przeszedł mnie dreszcz. Bo i pomyślałem, czy mi się uda? Ale nie wiedziałem jak zacząć, i rosło we mnie napięcie. A ona, znudzona patrzyła gdzieś na salę. Chyba mi się nie uda, ma mnie w dupie, tylko Piniolowi daje za frajer – ta prawda zaraz mi przyszła do głowy. Zrobiło mi się przykro. Czułem się jak skrzywdzone dziecko. A przecież nawet nie spróbowałem zmierzyć się ze swoim pragnieniem. Chyba ten jej znudzony wzrok tak mnie zmroził. Ale o czym tu gadać? Wie, że mam na nią ochotę, i bawi się moim kosztem.
Wrócił Piniol, miał tylko jedną wódkę. Dziewiona zaczęła bawić się kieliszkiem. Uniosła go, spojrzała na mnie zalotnie, prowokująco… Wiedziała, że cierpię. Jednym gwałtownym ruchem ją wychlała.
Co za kurwa!, pomyślałem, a ja nie mam pieniędzy.
Gdzie te obiecane przez Piniola pięć minut? I znowu poczułem żal, tym razem do niego.
Wróciła Tamara. Jakby trzeźwiejsza. Może rzygała? Usiadła. Już nie była w letargu, w tej powszechnej beznadziei, którą alkohol tak dokładnie uwypukla. Patrzyła przytomnie, westchnęła.
- Ja już idę – powiedziała, i wstała.