1.2.3. Nowe życie. Od jutra. (2)
Drugi dzień nowego życia
Śpię. Nagle słyszę jakiś przerażający dźwięk, coś jakby bulgotanie. Patrzę na zegarek-godzina 5 rano! Jedno ucho wciskam w poduszkę, w drugie wgniatam kołdrę, ale wciąż to słyszę. Wszystkimi drzemiącymi we mnie mocami zmuszam się do wstania z ciepłego, wygodnego łóżka i wyruszam na poszukiwanie winnego tego hałasu. Dochodzi on z pewnością z łazienki, przypomina odgłos płukania buzi takim specjalnym płynem z reklamy. Jednak nie znajduję tam żadnego skąpo ubranego mężczyzny okręconego ręcznikiem, który by tę czynność wykonywał. Zamiast tego zauważam jakieś dziwne bąbelki w zlewie. Zamieniają się one powoli w wodę, której poziom niepokojąco choć powoli rośnie. Stoję tak i przyglądam się temu zjawisku; aż nagle w mojej wyobraźni pojawia się obraz przyszłości (jakieś przebłyski jasnowidztwa) przedstawiający olbrzymią kałużę na podłodze. Wizja ta zdecydowanie nie przypada mi do gustu. Biegnę do pokoju, szukam książki telefonicznej i… Nigdzie jej nie znajduję, szczerze mówiąc nie pamiętam żebym kiedykolwiek jej tu używała. Dobrze, że w dzisiejszych czasach wystarczy internet. Pomimo jego zatrważającej szybkości ślimaka wyścigowego udaje mi się w końcu wyszukać kilka numerów hydraulików. Pierwszy numer-dzwonię, nikt nie odbiera; podobnie drugi i trzeci. Dopiero czwarta próba uświadamia mi powód tego lekceważenia mojej osoby. Odbiera jakiś starszy pan wrzeszcząc czy wiem, która jest godzina. No tak, jakieś dwie za wcześnie na zepsucie się rury. Udało mi się go na szczęście przekonać, iż zanim się wyśpi nie będzie mi już potrzebny, gdyż wtedy zadzwonię od razu po ekipę remontową. Zgodził się. Po tych wyczerpujących negocjacjach zgłodniałam. W drodze do łazienki złapałam batonika. Uwielbiam te orzeszki zatopione w karmelu; mogłabym zostać reklamą słodyczy. Doczłapując się do zlewu zobaczyła wylewającą się z niego wodę. Postawiłam miskę; w ramach oszczędności czasu nie szukałam żadnych ścierek tylko rzuciłam naokoło rzeczy z kosza do prania; i postanowiłam obmyślić plan działania. Mam w domu taki wężyk, pamiątka po ekschłopaku, może być przydatny. Zanurzyłam jeden jego koniec w zlewie, drugi doprowadziłam do butli po soku ustawionej w wannie; żeby lepiej leciało poprzypinałam go spinkami do różnych rzeczy po drodze. Kiedy na miejsce przybył fachowiec, spojrzał na mnie jak na małego naukowca i poprosił o rozebranie konstrukcji. Gdzieś tam pokręcił postukał i już. Trwało to kilkanaście minut a zabrał cała moja dniówkę. Chyba musze zmienić zawód. Hydraulicy musza być milionerami!
Wracam do łóżka. Nie mogę zasnąć. Wstaję. Zrobię sobie z tej okazji zdrowe śniadanie. Wyjmuję chleb z jakimiś ziarenkami (wyglądają jak oczy robaków), chudy twarożek, plastry łososia, sałatę i ogórka-wszystko zgodnie z przepisem. Mam zjeść dwie kromki. Tak też zrobiłam, ale po kilku próbach opanowania mojego niepohamowanego apetytu skusiłam się na jeszcze dwie. Prysznic, gazeta, kawa, wcześniejsze wyjście do pracy. Połowę drogi postanowiłam pokonać na swoich własnych misiowych stopach. I wtedy to się stało. Zobaczyłam go. Szedł pewnie drugą strona ulicy z jakąś nieznajomą, choć dla niego z pewnością była kimś więcej. Śmiał się od ucha do ucha, widać dawała mu więcej szczęścia niż ja. Była chuda, zgrabna i miała na nogach szpilki. Wiedziałam, że ten moment kiedyś nastąpi, że w końcu na niego wpadnę, ale nie spodziewałam się tak bliskiego „kiedyś”. Przed oczyma już pojawiła mi się wizja omdlenia, upadku, rozbicia głowy o krawężnik i wypominania mu tego do końca życia. Nic takiego się jednak nie stało. Świat dalej się kręcił a ja znów spóźniałam się do pracy. Ten widok mnie przeraził! Czy już nigdy nikt mnie nie pokocha, bo zawsze będzie ktoś lepszy, szczuplejszy, bardziej „do ludzi”? Kiedy straciłam ich z pola widzenia udałam się w dalszą samotną podróż w objęcia pluszowych misiów ze sklepowych półek. Dotarłam na miejsce i od razu zostałam wezwana na dywanik do kierowniczki. Poinformowała mnie, iż nasza współpraca dobiegła końca, po czym się pożegnała i poszła przeprowadzać rekrutację. Nie prosiłam już o nic. Trudno stwierdzić, czy jestem za bardzo honorowa, czy był to kolejny już tego dnia cios nie do odparcia, ale zupełnie się poddałam. Wyszłam i zaczęłam płakać. Wróciłam pieszo do domu, zmoknięta, z rozdartym sercem, usiadłam przed telewizorem i próbowałam choć przez chwilę nie myśleć. Zmęczona swoim życiem zasnęłam. Otwierając oczy zorientowałam się, że przespałam praktycznie cały dzień. Nie miałam już na nic ochoty, jednak mój brzuch dawał o sobie dość głośno i stanowczo znać. Zjadłam więc warzywa znad pary i pogrążyłam się w rozmyślaniu.