Ula
Mężczyzna, z którym rozmawiała wczoraj wciąż tkwił na swoim miejscu i sprawiał wrażenie, jakby nie opuścił go przez całą noc i co więcej – w najbliższej przyszłości nie miał zamiaru tego robić. Zauważyła, że jego ubrania są zdrowo wymięte, a fartuch, który na nich nosił można było nazwać białym już chyba tylko z grzeczności. Nie pozwoliła jednak na to, żeby takie szczegóły wybiły ją z całkiem dobrego nastroju, w którym była.
- Dzień dobry panu! Tak sobie właśnie pomyślałam, że w ogóle się nie przedstawiłam wczoraj. Ula Szczęsna jestem.
- Dzień dobry! Właśnie o tym myślałem wczoraj, kiedy prowadziłem panią do pokoju, ale stwierdziłem, że jest pani tak zmęczona, że formalności z tym pokojem to załatwimy dzisiaj, jak pani nieco odpocznie. Ja jestem Eryk Sabrewski. Mój brat, Olaf, zaraz powinien się tu zjawić. Będzie pani mogła z nim porozmawiać o swoim samochodzie.
- O, czyli można powiedzieć, że prowadzicie panowie rodzinny biznes? Pan zajmuje się gastronomią, a pana brat stacją i warsztatem? Muszę powiedzieć, że wygląda to na całkiem dobry pomysł, zwłaszcza w takiej miejscowości, położonej przy ważnej drodze.
- Tak, w teorii był to dobry pomysł, ale widzi pani jak to wygląda. Odkąd zbudowali autostradę kilkanaście kilometrów na zachód stąd, to prawie nikt nie jeździ już tą drogą. Mogła się pani o tym przekonać na własnej skórze. Swoją drogą, to dziwię się, że pani wybrała tę trasę.
- Och, wie pan, stwierdziłam, że skoro już mam jechać w podróż, na którą nie mam ochoty, to przynajmniej mogę pooglądać widoki po drodze. Sądzę, że jadąc autostradą mogłabym patrzeć co najwyżej na ekrany dźwiękochłonne.
- Co racja to racja, jednak rzadko chyba można spotkać osoby w pani wieku myślące podobnie…
Kiedy tak rozmawiali, do sali poczęła schodzić reszta gości, którzy spędzali noc w pokojach gościnnych. Nie była to zbyt liczna grupa. Składała się ona zaledwie z trzech osób.
Pierwszy pojawił się zaspany grubasek w średnim wieku. Miał na sobie kiepski, ciemnogranatowy garnitur w niemodne prążki, po którym widać było, że przeszedł już niejedno. Spod marynarki zapinanej na zbyt dużą liczbę guzików wyglądała biała koszula tak sztuczna, że oddalona od niego o kilka kroków Ula prawie poczuła wyładowania elektryczne. Całości dopełniały krawat równie niemodny co garnitur, a do tego krzywo zawiązany oraz buty krzyczące w rozpaczy o wypastowanie. Drapiąc się po dość sporej łysinie, jegomość zajął miejsce przy dość oddalonym stoliku i zagłębił się w lekturze gazety.
Druga na horyzoncie zjawiła się dystyngowana starsza pani, wystrojona jak na oficjalną okazję, a nie poranek w poślednim zajeździe. Obrzuciła otoczenie wyniosłym spojrzeniem i ruszyła w stronę stolika jak najbardziej oddalonego od reszty osób znajdujących się w pomieszczeniu. Ula od razu poczuła do niej jakąś instynktowną antypatię, więc nawet nie przyglądała się jej bliżej. Z kolei właściciel zaskakująco się ożywił i zupełnie nie zwracając uwagi na mężczyznę w garniturze, który w końcu przybył pierwszy, ruszył od razu w kierunku matrony wpatrującej się pustym spojrzeniem w przestrzeń za oknem.