Ubique demon (cz.1.)
- Co tu się stało? Kiedy to się zaczęło?-
- Zaczęło się od tego, że Verena, żona Zotmunda, płytarza naszego, jęła słyszeć głosy jakoweś, widziadła we śnie, dziwy a cuda. „One mi mówią, cobym przestała się bać”, prawiła babom.-
- Bać czego? -
- Bo to ja wiem? Żem na to babskie gadanie uwagi nie zwrócił, ot głupie to i sieczkę ma w głowie. I się okazało, źle żem zrobił, bo dwa zaćmienia potem męża swego ubiła.-
- Ubiła?!-
- Na śmierć, młotkiem od roboty. Taka suka! - staruszek opluwa sobie brodę. - Ale to nic jeszcze. Ja mówię, trza ją do miasta, do starosty jurydycznego, on jest od tych spraw. Na to moi ludzie - moi, ja ich wodzem byłem! Oni mi na to, że baba w prawie była, bo on ją bijał. Może i bijał, co to kogo obchodzi! Tak już jest świat ułożon, aże chłop może czasem, jak zły doma wraca, kobicie przywalić, a ona cicho ma siedzieć. Że baby jeszcze za nią się stawiły, to srał pies, durne to i bezrozumne. Ale Adorjan, Morton?! - starzec potrząsa głową.
- Nie wiedziałem, co w nich wstąpiło. Ale najgorsze dopiero potem przyszło Następnego dnia Elmer wyrzekł się Boga. Normalnie wypieprzył krucyfiks i Biblię do gnojówki, coby go pokopało, bluźniercę. Rzekł mi, że nie będzie więcej marnował życia na absurdy, niech go piekło pochłonie! Dziw, bo zawsze wielce pobożny był. A ludziska znowu nie pozwolili mu nic zrobić, choć przecie trza by inkwizycje wezwać. Ale co miałem, sam przeciw całej wiosce wystąpić?- przechyla do ust kubek z piwem. Ja swojego nie ruszam.
- A potem znikły dzieciaki. Wszystkie. Ponoć któryś smarkacz powiedział rodzicielom na wieczór, że jutro będzie już w Bramie Świata, na statku żeglował. A rano hamaki puste. - starzec nagle markotnieje, jakby opuściła go dawna energia. Chyba sam zastał pusty hamak w swojej chacie. To dlatego śpi w tym szałasie, a nie w swoim domu? -
A potem to już ludziom kompletnie na rozum padło. Morton wziął kilku swoich i poszedł tępić harpie, Folkus, nasz kowal, rzekł mi, że idzie sam w góry, bo chce rzeźbić w kamieniu, Sandor guślarz poszedł do miasta uczyć się na maga, w końcu nawet Pantaleon bimbrownik uciekł, bo stwierdził, że nie może dłużej wytrzymać w tej biednej, nic nie wartej dziurze. Tak powiedział! O wiosce, w której się urodził! Tak nie powinni być, panie. - tubylec mówi coraz ciszej, coraz mniej chętnie.
- Coraz to nowi odchodzili, sami czy z innymi, za jakimiś mrzonkami, szaleństwami. W końcu nawet moja stara odeszła, z Adorjanem, na ten ich koniec świata. Jak oni to zrobili, to sam chciałem pojechać do starosty, ale mnie związali i zostawili. I tak ostałem tu sam. Były wódz byłej wiochy. - śmieje się gorzko.
- Zostałem tu, bo i gdzie miałem iść? Ja żyłem dla tej wioski, dla nich. Ale bez ludzi... wioska jest martwa. A jeszcze ostatnio.... Ostatnio... chyba słyszę to samo, co Verena... ubique daemon ... ignis demonia... quod nomen meus legio , quoniam est nos plures ... nie rozumiem, nie wiem... co to znaczy... tylko "demon" rozumiem, bo to tak samo, jak po naszemu. Demon. Diabeł. Coś do mnie mówi... To jest chore. Tu wszystko jest chore.- chwilę patrzy pustym wzrokiem przed siebie, w moją stronę, ale jakby mnie nie widział. Nagle jakby się przebudził, gwałtownie zmienia temat.