Ubique demon (cz.1.)
- Do starosty żem nie pojechał, bo po cóż? Wyśmiał by mnie jeno. Coś ty, głupcze, wieśniaków swoich upilnować nie umiał. Ale co, do kurwy nędzy, miałem zrobić?! - patrzy na mnie obłąkanym wzrokiem. Sam jest chyba równie szalony, jak ci, o których opowiadał. - No co?! Strzelać do nich żem miał?! Z kijem na nich pójść? - chyba czeka na jakąś odpowiedź. Ale co można powiedzieć człowiekowi w takiej sytuacji?
- Nic pan nie mógł zrobić. Oni zwariowali.- Wódz wyraźnie się uspokaja, chyba czekał na taką odpowiedź. Oddaje mi własny hamak twierdząc, iż nie pójdzie spać tego zaćmienia.
Rano znajduję go powieszonego w bramie wioski.
***
- "Ubique daemon" - mruknął pod nosem Zabójca.
- Że co? - Osioł przerwał czyszczenie broni.
- Ten staruch z wioski, tak gadał na początku.-
- Co to znaczy?-
- Kij wie. Ale jest w tym słowo "demon". A to mi niepokojąco pasuje do tej dziwnej układanki.