Turlaj sie

Autor: brunokadyna
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0

Siadam z powrotem. Tym razem leci blues. Stary, leniwy, wygrywany chyba na jednej luźnej strunie, do szpiku południowo-amerykański.

– Masz ochotę na spacer? – zapytałem.

– Mhm, chętnie. Tylko wejdę do domu po jakieś jabłko, umieram z głodu.

W moim mózgu zamulonym zachwytem ruszyły tryby, zacząłem kombinować, jak tu zaspokoić jej potrzebę. Ale ona już szła pod górę, a ja za nią, nie śmiąc jeszcze spojrzeć na jej tyłek. Wzrok miałem przywiązany do jej głowy, rozpuszczonych włosów. Marzyłem, żeby się w nich zanurzyć.

Zaprosiła mnie do domu. Był ogromny i otwarty na gości. Mieszkała z matką, siostrą i szwagrem. Czekałem w przedpokoju, Ola miała tylko wziąć coś na ząb. Ale moja przyszła teściowa zobaczyła w ręce córki różę, zagwizdała i z miejsca zaczęła robić sobie ze mnie jajca.

– No, jaki ładny chłopiec – powiedziała. – Widzę, że to nie przelewki, poważna sprawa.

W życiu nie miałem tak nadwyrężonych naczyń krwionośnych twarzy, jak wtedy. Dodała, żebym nie stał jak ta pipka i wszedł dalej. A do Olki:

– Zrób chłopakowi coś do picia. Widać, że jest spragniony.

Tłumaczyłem, że nie trzeba, właśnie idziemy na spacer, ale teściowa nalegała. Nawet Ola nie miała nic do powiedzenia.

Spodobałem się kobiecie, ale mnie przemaglowała konkretnie. Olka co jakiś czas próbowała mnie ratować.

– Mamo!

Ale mama machała tylko ręką i jechała ze mną dalej jak z osranymi gaciami. W końcu wyszliśmy z domu. Ledwo żyłem.

– Zamorduję ją kiedyś – powiedziała Ola.

– Masz w porządku mamę.

– Jak ona się zachowuje, jakbyśmy już się mieli chajtać.

W jej głosie doszukiwałem się choć cienia przychylności. Na pewno było w nim rozbawienie.

– Martwi się o ciebie – powiedziałem.

– Jasne, martwi. Widzi cię pierwszy raz po latach, różę, i sobie dopowiada.

– Przepraszam za tę różę, nie pomyślałem, że możesz mieć chłopaka, mógłby być zły.

Ola uśmiechnęła się do mnie pięknie. Marzyłem, żeby powiedzieć jej, że wciąż ją kocham, że nigdy nie przestałem.

– Nie mam chłopaka. A róża jest piękna.

Nic nie odpowiedziałem, tylko serce zabiło mi szybciej. Miałem nadzieję, rzecz jasna, ale nie wierzyłem, że będzie moja. Wkręciłem sobie, że nie mam szans z takim ryjem. Chciałem tylko powiedzieć, co czuję, żeby już mnie to nie męczyło, żebym potem nie żałował, że nic nie zrobiłem.

Wyszliśmy na ulicę.

– Pokaż tę swoją okolicę – powiedziałem.

– Ładny tu jest tylko widok, choć zobacz.

Nie odeszliśmy daleko. Dom stał jako ostatni w szeregu, na stromej skarpie. Weszliśmy na punkt widokowy porośnięty trawą.

– Ja, ale petarda – powiedziałem.

Przed sobą widzieliśmy kawał północnej części miasta.

– To jest najlepsze w tym syfiastym miejscu pełnym niezadowolonych ludzi.

Pokiwałem głową. Byłem nastolatkiem, więc bez rozwijania tematu wiedziałem, co ma na myśli. Też przeżywałem ból istnienia.

– Usiądziemy? – zapytała.

– Pewnie.

Trawa była wysoka i wyblakła. Usiedliśmy blisko siebie. Poczułem silniej jej zapach i nie mogłem przestać na nią patrzeć, zwiedzałem jej twarz jak turysta Luwr. W końcu zorientowałem się, że zaczyna ją to krępować. Z trudem oderwałem od niej gały, żeby patrzeć przed siebie. Długo nic nie mówiliśmy, zawstydzeni swoją obecnością i ckliwością kołaczącą w głowach.

Widok był kozacki. Zapadał zmierzch i zapalały się światła w mieście.

– Czad – powiedziałem.

Najpopularniejsze opowiadania
Inne opowiadania tego autora

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
Reklamy
O autorze
brunokadyna
Użytkownik - brunokadyna

O sobie samym:
Ostatnio widziany: 2024-10-11 00:53:04