Turlaj sie
Myję ręce i patrzę w lustro. Ale ja już jestem stary. Wory pod oczami, morda robi się skapciała.
– A taki byłeś śliszniuchny – mówię do dziada w lustrze.
Szczególnie wtedy, kiedy wszystko się zaczęło. Ten pocałunek był najpiękniejszy ze wszystkich, jakie pamiętam. Wszechświat przestał istnieć, były tylko jej usta, pełne, miękkie wargi. Pachniały i smakowały niesamowicie świeżo i kobieco.
– Poezja.
Tak pomyślałem o tamtej chwili, kiedy czułem jej usta i język. Poezja. Nie miałbym nic przeciwko, żeby spędzić wieczność w tamtym uczuciu. Nie było w nim jeszcze pożądania, seksualności, była tylko miłość.
– Mogłem ją też popchnąć, żeby się sturlała.
Nie pamiętam, czy to przez moje uczucia, czy Olka miała w sobie coś wyjątkowego, że jej usta smakowały milion razy lepiej od ust innych dziewczyn.
Wracam do pokoju, biorę ze stołu szklankę i sadzam dupsko. Ciekaw jestem, czy teraz, w tej chwili, kiedy sobie o tym przypominam, jej usta smakowałyby tak samo albo chociaż podobnie. Czy siedzi teraz w oknie swojego starego pokoju na poddaszu i patrzy na miasto. Czy coś z tamtej dziewczyny zostało w Oli. Musiałbym pewnie zapomnieć o całym tym kiblu między nami.
– Kurde, nie pamiętam, kiedy się całowaliśmy ostatnio.
Staram się sobie przypomnieć, ale dupa. Od tak dawna ze sobą walczymy, że nie pamiętam nawet, kiedy się ostatnim razem bzykaliśmy.
Dotykam telefonu w kieszeni, wyciągam i kładę na stół. Wpadł mi do łba szalony pomysł, żeby do niej zadzwonić i zapytać, czy pamięta tamten pocałunek.
– Weź, durniu, lepiej się napij.
Opróżniam szklankę i wyciągam korek z butelki. Została jakaś jedna czwarta płynnego dymu.
– Pewnie, że pamięta. Może inaczej, ale pamięta.
Ciekawe, czy pamięta, jak było później. Motyle w bebechach to mało powiedziane. Latałem do niej codziennie jak ze sraczką do kibla. Pod górę wbiegałem w podskokach, jak po chmurkach, a będąc z nią czułem mrowienie w całym ciele. Całowaliśmy się bez przerwy. To było główne zajęcie podczas spotkań. Chyba, że szliśmy do jakiejś knajpki, kina czy do znajomych.
Ponadprzeciętnie długo utrzymała się między nami ta romantyczna, esencjonalna miłość. Prawie do ślubu. Potem najwyraźniej się wyczerpała i opadła jak zasłona, która zakrywała nasze wady. Wtedy zaczęły się problemy.
– Nie chce mi się o tym myśleć.
Chciałbym poczuć tamtą miłość, jej uniesienie i miękkość, smak i zapach. Nie tylko o niej pamiętać. Dlaczego musi się skończyć? I wyłażą problemy, pretensje, wymagania okraszane gniewem?
Przez chwilę nie myślę o niczym. Nie mam ochoty na analizę, szczególnie po pijaku. Po co zresztą? Przecież już koniec z nami, wyprowadziła się. Kurczę, musiała mieć mnie dość.
– Ja też miałem – upewniam się.
Chociaż ona pewnie inaczej. Tylko jak inaczej?
– Przecież mówiła.
Ale nie słuchałem. Sygnalizowała, że czuje się samotna, niedoceniana, niekochana.
– Jak? Przecież...
Przecież tak ją kochałem.
– Przestałem? Kiedy? – Drapię się w głowę. – Nigdy nie przestałem.
Marszczę czoło i odstawiam szklankę. Nic mi się tu nie zgadza. Skoro wciąż ją kocham, to dlaczego od niej uciekałem?
– Wina leży pośrodku – wpadam.
Zamykam oczy. Czuję się jak głupiec, który próbuje zwalić winę na kogoś innego. Może i wina leży pośrodku. Ale nic nie zrobiłem, żeby to zmienić. Jedno nie chciało ustąpić drugiemu. Zero empatii, chęci dojścia do porozumienia. Własna krzywda była najważniejsza, własna racja. Jej i moja.
– Ech… Jestem idiotą.
Odechciało mi się pić.
– Tyle mogłem zrobić. Jest tyle możliwości. Trzeba tylko ruszyć mózgiem i dupą.