Trzy.
Autobus linii 258 był najdziwniejszym, jakim kiedykolwiek jechałam.
Wydawało mi się, że bydgoskie autobusy nie różniły się od tych, którymi poruszałam się między jedną a drugą dziurą w swojej dawnej okolicy. Myliłam się. Autobus tak zaściankowy nie mógł istnieć nigdzie indziej.
Przede wszystkim, jeździł tylko dwa razy dziennie. Miał zawiłą, ale niezrozumiale szybką trasę. Pasował idealnie do miejsca mojego zamieszkania, studiowania i rozkładu godzin. Nie pasował tylko do mnie, a ja najwyraźniej do niego, co dali mi do zrozumienia pasażerowie już pierwszego dnia, kiedy wybierałam się nim na uczelnię.
Miałam wrażenie, że każda jedna osoba obrzuciła mnie pełnym zgorszenia spojrzeniem. Od babć i ich wózeczków po nastolatki z zeszytami w rękach. Przygładziłam krótkie włosy ręką, jakby licząc, że nabiorą zwykłej barwy. Normalnie nie zwracałam uwagi na ich kontrowersyjny kolor, ale tego dnia czułam się, jakby stały w płomieniach. Na to wskazywały miny ludzi, których miałam spotykać każdego dnia w drodze do miasta.
Spuściłam więc głowę i kroczek za kroczkiem przedarłam się do samego końca, gdzie wcisnęłam swoje nieskoordynowane ciało na podwójne siedzenie zaraz przed ostatnimi drzwiami, tyłem do kierunku jazdy. Poły kurtki przytuliłam do siebie, żeby zasłonić czarną koszulkę z wzorem (dla podejmujących się ostracyzmu prawdopodobnie satanistycznym). Na tym skończyły mi się pomysły z serii “co by tu zrobić z rękami?”. Zaczęłam skubać przypadkową nitkę.
Przez kolejne dwadzieścia minut podnosiłam wzrok tylko w stronę okna, w obawie, by nie przegapić swojego przystanku. Kiedy byłam w końcu gotowa na przesiadkę, wstałam, starając nie potknąć się o długie sznurówki. Powinnam była je zawiązać. Może gdybym obwiązała je wokół kostek, odwróciłyby uwagę od innych elementów mojego wizerunku?
Z niezapiętej - z jakiegoś powodu - torby wypadła mi książka. Wylądowała idealnie na środku przejścia. Była to “Nutria i Nerwus” Małgorzaty Musierowicz, czyli metafora mnie i dotrzymywania obietnic co do skończenia serii. Podniosłam ją, ale kiedy się wyprostowałam, dotarło do mnie, że kierowca nie otworzył ostatnich drzwi, a byłam przy nich sama. Nigdzie nie zauważyłam żadnego przycisku, więc tylko westchnęłam i obróciłam się na pięcie.
- Przepraszam, może pan otworzyć drzwi?!
Prawie wypuściłam książkę z rąk, ponownie. Chłód październikowego powietrza powiał mi po łydkach. Odwróciłam się i rzuciłam okiem na osobę, która siedziała cały czas naprzeciwko, po drugiej stronie drzwi, również samotnie na podwójnym miejscu.
Autobus linii 258 stał się moim ulubionym autobusem.
Wyniosłam się na drugi koniec Polski tylko po to, żeby zamieszkać w mieście jeszcze mniejszym od tego, w którym mieszkałam wcześniej. Zajmowałam pokoik z czajnikiem i dużym oknem wychodzącym na część lekko spadzistego dachu. Łazienkę dzieliłam z właścicielką domu, panią Aldoną, emerytowaną akuszerką oraz Tomkiem z Piotrkowa, który studiował geodezję.
Codziennie rano stawałam przed lustrem w przedpokoju i zastanawiałam się, jak długo mogą odrastać włosy i dlaczego tak straszliwie długo. Tomek stał koło mnie i debatował nad tym, czy nie powinien czuć się dziwnie z racji, że jego włosy są dłuższe od moich. Wtedy zwykle oznajmiałam, że jeszcze pół roku temu byłam łysa, co zazwyczaj go uciszało. Ostatecznie naciągałam na głowę jedną z Jej czapek, głównie po to, żeby zdjąć ją zaraz po wyjściu z 258.
Umówiłam się z Nią, że zawsze będę nosić co najmniej trzy rzeczy, które należą do Niej. Moja garderoba była więc podzielona na dwie części - czarną jak smoła, pełną koszulek z podobiznami gitarzystów i ćwieków oraz drugą, stosunkową normalną, ale z wieloma dziewczęcymi akcentami, a czasami, ku mojej rozpaczy, głowami misiów czy uśmiechniętymi kwiatami. Nie wspomnę o tym, że najczęściej musiałam ubierać się warstwowo, bo niemoje ubrania były za krótkie na mierzące metr siedemdziesiąt kilka ciało.
Przed wyjściem opatulałam się szalikiem i zabierałam kanapki, które szykowała dla nas pani Aldona. Za każdym razem, kiedy ściskałam bułkę grahamkę w ręce, podobną sensację odczuwałam w sercu. W duchu przeklinałam wnuczki starszej pani, których nie widziałam na oczy pomimo dwóch miesięcy spędzonych w małym domku.
W autobusie ludzie przywykli do ignorowania mnie. Podobnie stało się w kilka tygodni po dziesiątym lutego w moim poprzednim otoczeniu - dawnym autobusie, liceum, miasteczku. Przechodziłam na swoje stałe miejsce na końcu, wyciągałam notatki i kładłam na kolanach torbę, żeby nie zajmować miejsca obok siebie. Co trzy akapity pozwalałam sobie podnieść wzrok. Jeśli czytałam książkę - dalej kończyłam Jeżycjadę - robiłam to co trzy strony.
Mijała połowa listopada; logicznym było, że w którymś momencie w środkach transportu publicznego zacznie działać ogrzewanie. Tego dnia byłam zmuszona zdjąć czapkę, poluzować supeł szalika i rozpiąć kurtkę. To wszystko w połowie drugiego akapitu - miałam wrażenie, że jeszcze sto słów i się zagotuję. Kiedy po tym wszystkim poprawiałam okulary, zauważyłam, że Samotny Brunet na mnie patrzy. Mogłam tylko modlić się, że światło odbijające się w szkłach zasłoni strach w moich oczach, a na swoim przystanku wyskoczyłam tak szybko, że prawie staranowałam dziewczynę stojącą pod wiatą. Samotny Brunet miał karnację taką jak ja, kiedy razem z Nią robiłyśmy cynamonową maseczkę, albo i jeszcze ciemniejszą. Myślę, że właśnie dlatego siedział podobnie jak ja. Dodatkowo, wszystko w nim wydawało się być czarne. Włosy, brwi, rzęsy, ubrania, zegarek, kubek z kawą. Na pewno również czarną.
Myślałam o tym jeszcze trzy dni później, kiedy wieczorem w kuchni - gdzie było najlepsze światło - uczyłam się gramatyki opisowej. W notesie, którego nie używałam od czasów lekcji w liceum, znalazłam kilka zdjęć. Jedno z nich przedstawiało mnie na studniówce, z chłopakiem z równoległej klasy, w czarnej sukience, z trzema plecionymi z muliny podwiązkami. Uśmiechnęłam się, wspominając, ile dni zajęło Jej zrobienie ich. Miały też wplecione koraliki. Prawdopodobnie z którejś z bransoletek z szpitalnego sklepiku.
- O mój Boże. - Usłyszałam nad sobą i prawie przewróciłam kubek z zieloną herbatą. W takich chwilach, kiedy ledwo utrzymywałam głowę w pionie, żałowałam, że nie piję napojów energetyzujących, kawy czy choćby czarnej herbaty. - Nigdy nie myślałem, że mówisz serio!
Tomek wyrwał fotografie spomiędzy moich palców.
- Zawsze mówię serio.
Niebieskie oczy zamigotały pod jasnobrązową grzywką. Przekrzywił głowę.
- Czy przekroczeniem granicy rzekomej prywatności między współlokatorami będzie pytanie, dlaczego byłaś łysa?
Minęło wystarczająco czasu. Zaśmiałam się i pokazałam mu kolejne zdjęcie. To przedstawiało mnie i Ją, zaraz po tym, jak zgoliłyśmy głowy. Czarne i jasne pasemka jeszcze leżące wokół nas.
- Rozumiem, że twoje włosy odrosły po prostu mniej blond, a bardziej wpadające w fiolet? - spytał nieco skonfundowany.
- Nie, moje włosy były czarne. Kiedy zaczęły odrastać, przefarbowałam je na ten kolor. Ona również chciała. Dalej to robię. Jeśli chcesz, mogę rozjaśnić też twoje, będziesz wyglądał jeszcze bardziej rudo. Zaperzył się.
- Ciekawe, jak ona radzi sobie z jagodowym sorbetem na głowie.
Podniosłam moją herbatę, decydując, że przyjmę ryzyko odłożenia nauki na jeszcze później. Zebrałam notatki. W rogu jednej z kartek pomiędzy szkicami odlatujących jaskółek zauważyłam numer 258 i stwierdziłam, ze powinnam razem z tym zeszytem wrócić do liceum. To pozwoliło odpowiedzieć mi nieco pogodniej:
- Cóż, jej włosy nie zdążyły odrosnąć.