Trzy.
Tydzień później rozpoczął się remont jednej z wjazdowych dróg do miasta. Był to odcinek na trasie mojej codziennej wojaży na uczelnię, na którą przez objazdy musiał się teraz składać dodatkowy tramwaj. Przez zawirowania w połączeniach dobiegłam na przystanek powrotny trzy minuty po tym, jak miał pojawić się na nim 258. Na szczęście usłyszałam “Dwa pięć osiem znowu się spóźnia”. Już miałam podziękować pani w bordowym berecie, kiedy zorientowałam się, że nie mówi do mnie, a do innej kobiety.
Schowałam się za wiatą, bo szybko zmieniły temat na rakotwórczość klimatyzacji i innych otaczających ich codziennie przybytków, a mnie ciężko było oprzeć się pokusie, żeby się nie dołączyć. Naprawdę, akurat w tym zakresie mogłabym powiedzieć bardzo wiele. Zamiast tego wyjęłam ulotkę z Centrum Wolontariatu. Szukałam kolejnego wakatu wolontariusza, by pomagać w szpitalu. Uznałam, że minęło wystarczająco dużo czasu. Jednak nie przewidziałam pytania “Na jakim oddziale pani wcześniej pomagała?”, kiedy wspomniałam o swoim doświadczeniu. Odpowiedź “Onkologia dziecięca” wciąż paliła mnie w język.
Musiałam zająć czymś ręce i myśli. Wyjęłam mały notesik z bocznej kieszeni torby z wizerunkiem Pucca, ołówek z Ikei z kieszeni i obróciłam się, żeby zrobić listę zakupów, oparłszy się o odrapaną ścianę przystanku. Pani Aldona wspomniała dzisiaj, że kiedy będzie u swoich dzieci, może wpaść do sklepu z ekologiczną żywnością i kupić dla mnie kilka produktów, jeśli będę na coś zdecydowana. Naprawdę martwiła się, że nie jadam z nią posiłków poza kanapkami czy owocami, które kroi w kostkę. Innego zdania był Tomek pałaszujący podwójne porcje pierogów ze skwarkami. Trzyliterowe słowo obijało się po mojej głowie za każdym razem, kiedy na to patrzyłam. Podobnie jak w chwilach celebracji, kiedy z kredensu wystawiano karafkę z nalewką porzeczkową.
Ktoś wpadł na mnie i wytrącił ołówek z ręki. Podniosłam go z cienkiej warstwy śniegu przykrywającej chodnik.
- Strasznie cię przepraszam… - Myślałam, że będę musiała użyć wolnej reki, żeby domknąć sobie usta. Kiwnęłam tylko. - Czy 258 już jechał? - Pokręciłam głową. A dwa różowe warkocze od czapki tylko połaskotały mnie po szyi. Cholera jasna. Zaczęłam momentalnie rozważać zerwanie sobie nakrycia z głowy.
“Powiedz coś” warknęłam mentalnie do siebie. Samotny Brunet stanął koło mnie, zwieszając głowę. Włosy miał ciemniejsze niż moje glany. I jego też, choć to moje były czystsze. W ręce trzymał jakąś książkę, a palce miał zaróżowione z zimna. Miałam ochotę jakoś temu zaradzić. No i odezwać się! Powiedz coś. Odezwij się. Spojrzałam na zegarek. Potem ponownie. Minęły trzy minuty. Chłopak wsadził sobie lekturę pod pachę, a kurtka wydała charakterystyczny dla skóry dźwięk. Książka była do mnie odwrócona tylnią okładką, ale nad górną krawędzią wystawała kartka z nagłówkiem kończącym się na “prolegomena historycznoliterackie”.
Prawie zachłysnęłam się powietrzem, kiedy z wewnętrznej kieszeni wyjął paczkę papierosów, po czym szybkim, zapewnie powtarzanym od lat ruchem, wyciągnął jednego, wetknął sobie do ust i odpalił. Musiałam strasznie się gapić i intensywnie gotować w sobie, bo zwróciłam jego uwagę. Wyjął fajkę z ust i wystawił w moją stronę. Oburzone spojrzenie przeniosłam z jego twarzy na dłoń.
- Och, przepraszam - zreflektował się i wyjął paczkę ponownie, wysuwając jednego z dwóch pozostałych papierosów palcem. Twarz mu się lekko zarumieniła i kości policzkowe wydały się jeszcze ostrzejsze niż wcześniej. Miał tak głęboki, ale delikatny głos i strapiony ton, że wspominając to, zastanawiam się, jakim cudem nie złagodniałam.
- Nie palę. - Było to zdecydowanie zbyt głośne i gniewne. Nie zdążyłam dostrzec jego reakcji, bo podjechał autobus i wskoczyłam do środka. Przez chwilę miałam nadzieję, że też wsiądzie, ale dotarło do mnie, że nigdy nie wracaliśmy razem. To znaczy, on nigdy nie wracał tą linią. Dreptałam na swoje miejsce dalej wzburzona, kiedy zdecydowałam się spojrzeć na niego po raz ostatni, w moich oczach powinien przestać bowiem istnieć.
Pod tym kątem, mimo lekko zaparowanych szkieł okularów, widziałam turkusową okładkę książki. Przedstawiała białe kwiaty, dziewczynę i jabłko. Wszystko w znanej mi adaptacji ilustratorki i jednocześnie autorki. To była “Pulpecja”.
Jasny gwint.