Trzy.
Kilka dni później kupiłam w kiosku paczkę Marlboro Goldów.
Nie dotykałam jej przez następne trzy tygodnie. Leżała w szufladzie między filetowymi rajstopami i skarpetkami na obowiązkowe zajęcia tańca. Zaczynałam się łamać. To był dwudziesty ósmy dzień z rzędu bez towarzystwa z tyłu autobusu, czułam się coraz bardziej obciążona obowiązkami z zajęć - szczególnie fonetyki - a w żadnej bibliotece nie mieli “Pulpecji”, którą musiałam koniecznie przeczytać. To nie powinno mnie dziwić, w sumie ta część była wyjątkowo czarująca.
Wylazłam przez okno na dach. Widziałam stamtąd furtkę i część ulicy, ale wydawało mi, że mnie samą zasłaniają gałęzie. Wzięłam ze sobą kocyk, którym się owinęłam, paczkę papierosów i zapalniczkę, którą zwinęłam Tomkowi. Trzymał ją w łazience - lubił brać kąpiele przy świecach. Pożyczyłam też od niego ortalionowe spodnie, bo dach wciąż był mokry, mimo że śnieg stopniał. Zniosłam jakieś dwadzieścia minut kaszlu, czyli równowartość pięciu papierosów. Najwyraźniej nie miałam talentu do tego typu samobójczych działań.
Pani Aldona zawołała mnie na dół. Przyszły jej wnuczki - po raz pierwszy! - i chciała mnie z nimi poznać. Starsza miała szesnaście lat i urodziny w ten sam dzień co Ona. I Ja, tyle że urodzona byłam trzy lata wcześniej. Młodszej nie zapamiętałam.
Posiedziały jakieś dwie godziny, a Ania - szesnastolatka - sączyła swoją trzecią filiżankę kawy z mlekiem i słodzikiem. Przynajmniej wiedziałam już, skąd w naszej kuchni takie świństwa. Pani Aldona poczuła potrzebę wyjaśnienia mojego najwyraźniej zdegustowanego wyrazu twarzy. Ania nie mogła uwierzyć, że nie piję kawy. Odpowiedziałam, że jest rakotwórcza.
Dziewczyna uściskała mnie przy wyjściu.
- Babcia mówiła mi o twojej przyjaciółce - szepnęła. Znieruchomiałam. - No cóż, nie każdy ma mocne płuca, no nie? Następnym razem poczęstujesz mnie fajką.
Wymiotowałam przez resztę wieczoru. Potem kilkakrotnie umyłam zęby. Obiecałam sobie, że nigdy nie tknę papierosów. Wsadziłam je do torebki i postanowiłam nosić przy sobie, żeby pamiętać o tym wieczorze każdego dnia.
Już prawie zasypiałam, kiedy Tomek przyniósł mi miętę w kubku w duże białe kropy.
- Pani Aldona martwi się o ciebie. - Jego głos był cichy i kojący. Poczułam się spokojniejsza pierwszy raz od ciągnących się wiecznością chwil. - Wspominała coś, że to może przez jakieś braki w diecie. - Poklepał mnie po kolanie. Jego spodnie zaszeleściły. Całkowicie zapomniałam, ze nadal mam je na sobie. - Nie musisz odmawiać sobie wszystkiego, mała, to nie… nic nie zmieni dla niej, wiesz?