Życie Selene
Życie Selene pachniało cytrusami i tak też smakowało. Zdarzało się, że miało posmak wyjątkowo cierpki. Wtedy Selene siadała na tarasie z butelką taniego wina i słuchała Pucciniego, Mozarta lub Paganiniego. Kobieta była pełnokrwistą Włoszką, nieodrodnym dzieckiem południa, wiecznie głodną i spragnioną silnych doznań. A takich dźwięk skrzypiec dostarczał jej aż w nadmiarze. Rozdzierał krtań i serce, więził głos w gardle. W dole winnice, cyprysy i gaje oliwne pachniały jak nigdy – za każdym razem trochę mocniej. Niebiosa miały pieczę nad tą żyzną ziemią; gdy nad plantacjami niósł się jęk instrumentu, wtórował mu anielski śpiew. Wszystkie drzwi i okiennice starego, zaufanego domu były otwarte na oścież. Dom był potężny i zwalisty; na jego mocnych fundamentach Selene zbudowała swoją przeszłość i systematycznie dobudowywała teraźniejszość. Nie bała się włamania – wiedziała, że dla wszelkiego zła zarośnięte bluszczem ogrodzenie stanowi nieprzekraczalną barierę. Ręce miała poryte koleinami, zakurzone i twarde od pracy w ogrodzie. Zbierała oliwki i tłoczyła z nich lekko pikantny, przejrzysty płyn. Z winogron robiła słodkie wino – rozkosz dla podniebienia. Gruszki, jabłka i owoce granatu stały na stole w misie, która samym swym kształtem zapraszała do kosztowania.
Każdego dnia do domu Selene zjeżdżali się mieszkańcy wioski, aby zjeść przygotowany przez nią posiłek. Kobieta potrafiła wydobyć esencję każdej potrawy: tagliatę doprawiała obficie zielonym pieprzem, spaghetti i penne zalewała gęstym sosem i dekorowała ziołami utartymi w moździerzu. Potrafiła zaspokoić głód, potrzebę piękna i obcowania z ludźmi – bo właśnie te proste, pierwotne potrzeby wskazywały jej drogę. Gości zajmowała rozmową, napełniała otuchą, uszczęśliwiała zwyczajnymi gestami.
Kochała mocno i nie wypuszczała z rąk niczego, co wywoływało na jej twarzy uśmiech.
Ból i cierpienie znosiła dzielnie, jednocześnie nie ustając w wysiłkach, by je powstrzymać. Nie bała się, choć często dokuczała jej samotność, a historie z przeszłości kładły się cieniem na wszystkich rutynowych czynnościach. Czasami czuła też ból fizyczny, bo praca latami gromadziła się w jej kręgosłupie i teraz dotkliwie dawała o sobie znać. Ale nie narzekała. Żyła chwilą, z dnia na dzień, patrząc w przyszłość z podniesioną głową, ale nie obiecując sobie niczego. Czekając na to, co przyniesie los. Była silnie związana ze swoją ziemią i chętnie stapiała się z nią, pozbawiała ją ciężaru owoców.
Życie Selene rzeczywiście pachniało i smakowało cytrusami. Właściwie to najczęściej było gorzkie jak grejpfrut. Selene jednak nigdy nie obierała ścieżek łatwych i oczywistych. Wiedziała, że klucz do szczęścia tkwi w umiejętności pokonywania dróg nieprzystępnych – takich, które zdają się donikąd nie prowadzić. Kiedy więc piła na tarasie wino z podłego sklepu i słuchała Paganiniego, nie tylko była szczęśliwa. Ona była szczęściem.