Trawa jej z gęby wisi
– Daj to pyszczydło – mówi.
Zabiera źdźbło z mordki. Śmiać mi się chce, jak ich wcześniej postrzegaliśmy.
Dopijamy kompot.
– Panie Januszu, mogę o coś zapytać? – pytam.
– Wal.
– Pan był na cmentarzu, tam w zagajniku?
Dziad uśmiechnął się pod nosem.
– Ciekawi mnie, co też sobie wymyśliliście o tamtym miejscu.
Teraz ja się czerwienie.
– A, tam, różne rzeczy. Trochę straszny ten cmentarz – mówię.
– Robię czasami porządki na grobach. Jakoś żal, że ślad po tych ludziach znika. Kiedyś grzebali tam zmarłych na cholerę. Leży tam też rodzina, do której należała kiedyś góra.
– To nie zamordował pan nikogo i nie zakopał tam? – pyta Marcin.
Robię wielkie oczy. Nie no, zwariował ten Pączek. Pan Janusz zaczyna się śmiać, jakby wiedział, że chodziło nam to po głowie.
– Nie, jeszcze nie, ale sam chciałbym zostać tam pochowany. Dużo ciekawych rzeczy mogę wam opowiedzieć o tej górze. Następnym razem pokażę wam inny mały cmentarz, gdzie leżą moje zwierzaki. Wszystkie, które miałem przed Kiką.
Nigdy nie trafiliśmy na takie miejsce.
– Bardzo chętnie. Dziękujemy panie Januszu, będziemy już jechać – mówię.
– Pewnie, wpadajcie kiedy chcecie. Marcin, podejdź na słowo.
Pączek zbliża się do dziada. Nie słyszę, o czym mówią.
Zjeżdżamy na dół i w końcu nie wytrzymuję.
– Co ci powiedział?
Wiem, że to nie moja sprawa, ale Pączek jedzie w milczeniu i wygląda, jakby był zły.
– Zapytał, czy ojciec mnie bije.
– No co ty? A skąd on może wiedzieć?
– No właśnie ty mi powiedz, skąd?
– Myślisz, że mu powiedziałem?
– Nikt z nim oprócz ciebie wcześniej nie rozmawiał. I ty przecież wiesz, że mnie ojciec bije.
– Nic mu nie powiedziałem, słowo. Po co miałbym mówić?
Pączek nie odpowiada. Znowu jedziemy w milczeniu.
– Dostałeś dzisiaj znowu? – pytam w końcu.
– Kablem. Jak jest pijany, bije mnie kablem.
O nic więcej nie pytam. Rozstajemy się na dole. Pączek jedzie do domu, a ja porozmawiać z tatą. Może coś poradzi.
***
Marcin przeprosił mnie potem. Powiedział, że dziad zwyczajnie dostrzegł w jego oczach, że dzieje się coś złego.
Prawie codziennie odwiedzaliśmy pana Janusza i w końcu Pączek więcej czasu spędzał u niego, niż na jeździe z bandą, która szybko się rozpadła, ale nikt tego nie żałował.
Marcin i pan Janusz zostali prawdziwymi przyjaciółmi. A później byli jak wnuk i dziadek.
Po latach, kiedy go spotkałem powiedział, że dom pana Janusza i ziemia na szczycie należą teraz do niego. Nielegalnie pochował prochy starca na cmentarzu na górze, po tym, jak nie mógł załatwić pozwolenia. Żałuję, że nie mogłem być na pogrzebie.
Poszliśmy razem na jego grób, a potem na grób Kiki. Chowaliśmy ją razem na małym cmentarzu niedaleko chaty. Nie widać go z żadnej trasy, nic dziwnego, że nie mieliśmy pojęcia o tym miejscu. Zorganizowaliśmy staruszce dobry pogrzeb. Na kamieniu wykułem razem z tatą imię Kika i zdanie – Trawa jej z gęby wisi. – Bardzo nam się to spodobało, nawet panu Januszowi. Napis przypominał nam początek naszej znajomości i oddawał świetnie charakter tego diabła tasmańskiego.
To był ostatni pies dziada.
Wydaje mi się, że tata rzeczywiście zadziałał wtedy w sprawie Pączka. Kiwał głową, kiedy mu o wszystkim opowiadałem i zaciskał pięść, jak przy pobieraniu krwi, ale nic nie powiedział.
Nigdy nie