This Noisy Silence
Don't disturb this noisy silence
Talking softly in my dreams
(Chronique, This Noisy Silence)
- Mistrzu, kiedy w końcu staniemy? -
- ... -
- Mistrzu, pytałem się, kiedy zarządzisz odpoczynek?-
- ... -
- Mistrzu! -
- Tak, chłopcze? - starzec obrócił się do młodzieńca,. - Nie usłyszałem, co mówiłeś? - spytał uprzejmie, zerkając nań spod okularów.
"Naprawdę nie słyszał?" - pomyślał udręczony uczeń - "Czy tylko mnie gnębi?" Spojrzał bacznie na twarz mistrza - stareńkiego maga, z włosami białymi jak mleko, wysokiego i szczupłego, mimo sędziwego wieku ani trochę nie zgarbionego. Tamten czekał cierpliwe na odpowiedź; bez uśmiechu na ustach, ale wyraźnie rozbawiony, oczy patrzyły wesoło spod okularów, długie i wąskie palce przebierały zwinnie po złotej gałce laski.
"Śmieje się. On zawsze słyszy. Gnębi." skonstatował młody. "Jak zwykle."
- Nic, mistrzu. Zastanawiałem się, jakie korzyści odniesie nauka magii z naszej wyprawy.- skłamał bez entuzjazmu, poprawiając ciężki plecak.
- Nie ma pojęcia, chłopcze.- odrzekł prawie wesoło czarodziej, po czym bez śladu zmęczenia ruszył dalej, przestępując spróchniałą kłodę.
- Rusz dupę, Soner, nie będziemy na ciebie czekać - rzucił wściekle drugi student, nie mniej wyczerpany długą wędrówką.
- Skąd on bierze tyle sił, Belgin? - nazwany Sonerem spojrzał na plecy maga, niknące gdzieś w gąszczu przed nimi. Przyśpieszył, wspierając się na własnym, żelaznym kiju. Zaczęło padać, krople deszczu zmoczyły rude włosy chłopaka.
- Magia.- rzucił krótko, jego towarzysz, wyższy i na dłuższych nogach z łatwością wyprzedził kolegę na leśnej ścieżce.
- Jaka niby? Nie ma takiej, która wraca siły. Zresztą, sam powtarzał...- urwał Soner, sapiąc. Obaj z ledwością nadążali, staruszek nadawał naprawdę. ostre tempo.
Mistrz magii Asil Aslan słynął z raczej dziwnych przekonań i niedorzecznych czynów, nawet jak na czarnoksiężnika.
Jego domeną stały się równie tajemnicze, co całkowicie nieprzydatne badania. Nie interesowało go splatanie potężnych, niszczących zaklęć, tworzenie kamieni filozoficznych, przepowiadanie przyszłości, warzenie leczących eliksirów, przywoływanie demonów, rzucanie uroków na ludzi i zwierzęta czy rozkazywanie umarłym... Nic, co dawało innym magom władzę, szacunek i bogactwo. Mieszkający z dala od stolicy i nie mieszający się do polityki, wybrał na swą siedzibę nie okazałą wieżę w środku miasta, ani nawet mroczny zamek na prowincji, ale stary, drewniany młyn wodny nad górskim strumieniem; kazał studentom z kolegium odremontować go i wykonać meble. Jednakże rzadko można było go znaleźć w tej skromnej siedzibie. Prędzej na szlaku, pośród zaśnieżonych szczytów, górskich dolin i podchmurnych lasów, na mglistych bagnach i bezludnych stepach, ale zawsze jak najdalej od żywych istot. Szczególnie ludzi. A już najszczególniej magów. Zagadnięty, czemu unika jak ognia innych czarowników, mówił, iż przeszkadzają mu w poszukiwaniach. Zapytany, czego tam szuka, odpowiadał: "Harmonii". Indagowany, czym miałaby być owa harmonia, stwierdzał, że nie wie. Naciskany dalej, zazwyczaj zamyślał się, zapominał, o czym rozmawiano, lub po prostu bezczelnie wychodził, twierdząc, że "badania nie mogą czekać" albo "musi przygotować się do dalekiej podróży". I gadaj tu z takim. Szybko ochrzczono go "Trzepniętym Dziadkiem", i to zarówno wśród młodszych członków magicznych szkół, jak i wiekowych, doświadczonych czarnoksiężników.