Opowieść-Rozdział siódmy
Rozdział siódmy
Z każdą sekundą wiatr przybierał na sile! W mieszkaniach trzaskały okna, drzwi. Wicher zrywał balkonowe ozdoby, przewracał donice z kwiatami. Na trawnikach drzewa „kłaniały” mu się do samej ziemi. Ludzie z trudem robili kroki naprzód! Tracili wyrywane z rąk parasolki! Powyginane w różne kształty z niezwykłą prędkością leciały w powietrzu, „zatrzymując się” na przystankach, słupach, krzewach! Mając blisko do domu Pierr zdążył przed wichurą.
„Co się dzieje?”- pomyślał wchodząc do bramy.
Utrzymując się ledwo na nogach Nicole schroniła się w pobliskim sklepiku. Przez okno wystawowe obserwowała fascynujący, zapierający dech w piersiach a zarazem groźny spektakl. Przerażającą potęgę! Nieokiełznaną moc natury!:
Za dnia nastąpiła czarna noc! Ciemność jakiej ludzie od dawna nie widzieli. Na miasto z niespotykanym szumem spadła ściana deszczu! Chodnikami, ulicami popłynęły wartkie strumienie! Wraz z ulewą przyszły rydwany ognia!
Nie zważając na złe warunki na drogach i rozpętującą się nawałnicę Pierr wsiadł do samochodu i ruszył do szpitala. Nie mógł opuścić pacjentów.
Niebo otwierało się jakby chciało wszystko i wszystkich pochłonąć! Pełne dzikiej furii płonęło! Wściekłe oblicze zmieniało ubarwienie od granatu poprzez żółć aż do krwistości! Rozsyłając w pionie i poziomie czerwone błyskawice obniżało się! Jakby chciało spaść na ludzkie głowy!
-Duszno mi...mamo-powiedziała znajdująca się w sklepiku dziewczynka.
Matka sięgnęła do torby która w tym momencie wyleciała jej z rąk. Kobieta wpadła w panikę:
-Jezu Chryste co ja teraz zrobię?!
-Co się stało?- spytała Nicole widząc jej roztrzęsienie i strach w oczach.
-Nie mam lekarstwa dla mojej córeczki. Nie wzięłam go ze sobą . Poszliśmy na spacer i... O mój Boże! Co teraz będzie?! Ona ma astmę musi je mieć. Gdzie miałam głowę?!
Młoda mama chodziła w kółko. Wykonując nerwowe ruchy:
-Jeśli Grace go nie zażyje... Kochanie postaraj się głęboko oddychać.
-Co z niej za matka- odezwała się któraś z osób w sklepie.
-Proszę pani takie jak one nie umieją zająć się sobą a co dopiero dzieckiem.
-Święte słowa, myślą tylko o sobie.
-Matka od siedmiu boleści.
-Przymknijcie się!- krzyknęła dziewczyna. Kocham córeczkę ponad wszystko!
-Słyszała pani?- z oburzeniem.
-To nie do pomyślenia. Wrzeszczy na nas, porządne obywatelki.
-Wstydźcie się- nie wytrzymawszy Nicole!
-Następna pyskata.
-Tyle w was przyzwoitości jak u diabła świętości.
-Co?
-Zamiast osądzać z zrozpaczoną matkę lepiej pomóżcie biednej kobiecie.
-My?
-To jej dziecko.
-W takim razie zamknijcie kłapaczki obłudne hipokrytki.
Jakby na potwierdzenie tych słów rozległ się grzmot.
-Coś takiego!
-Tak się do nas odzywać.
-Głupie świętoszki.
-Co proszę?!
-Słucham?!
-Dobrze słyszałyście. Proszę się cieszyć że jestem dobrze wychowany i nie wyrzucę was ze sklepu-powiedział do zakłamanych egoistek właściciel sklepu. Nie słuchając jego rozmowy z bigotkami Nicole zwróciła się do roztrzęsionej mamy:
-Jakie lekarstwo jest potrzebne pani córeczce?
-Bierze Atrovent n.
-Za parę minut wrócę.
-Co pani chce zrobić
-Nie daleko stąd jest apteka.
-Nie dadzą go bez recepty.
-O to proszę się nie martwić.
Matka nic nie powiedziawszy z niedowierzaniem popatrzyła na dziewczynę. Przy drzwiach zatrzymał ją głos sklepikarza:
-Gdzie pani idzie
-Przynieść lek.
-Czy pani oszalała? W taką pogodę? To niebezpieczne!
-Zdrowie małej Grace jest ważniejsze.
Po tych słowach zamknęły się za nią drzwi. Zmagając się z żywiołem kierowała się w stronę Rue Petrelle. Ulewny deszcz zalewał jej oczy. Potężna wichura cofała do tyłu, tak jakby chciała ją