Tajemnica San Rideau
Starzec wznosi ręce do nieba i woła:
Ciebie żeśmy Boże chwali, a Ty mnie na wieczną mękę skazałeś. Obowiązek święty spełniłem, do wojska się zaciągnąłem, aby bronić wiary, ojczyzny i cara. Za co ta katorga Panie, no za co.
Może to Nowikow, zalazł Ci za skórę, i to on zasłużył sobie na karę boską, ale nie ja – ja tu jestem chyba przez przypadek, czemu ja za jego grzechy cierpię katusze piekielne, a po nim już sam szkielet został.
Starzec od niechcenia szturcha nogą leżący szkielet Nowikowa i w uniesieniu krzyczy:
No mów łotrze, po coś mnie tu przyciągną – mówiłeś do mnie, chodź mój młody przyjacielu, pokażę ci okolicę, poznasz co to Europa – no i poznałem, oj poznałem ja dobrze, to miejsce przeklęte i przez Boga opuszczone, już prawie przez 800 beczek wody poznaję, i końca tego poznawania nie widać.
Starzec snuje się po pomieszczeniu, z drżącym głosem wyrzuca z siebie żale:
Wiesz co Nowikow, jesteś tchórzem, podłym tchórzem, zostawiłeś mnie tu samego na pastwę losu, no był tu jeszcze Dima, ale teraz i jego już nie ma, pewnie zdechł, albo przez Fiodora został zagryziony, i jestem teraz sam, jak ten palec – Wiesz gdzie.
Starzec siada obok szkieletu, uspokaja się trochę i z odrobiną nostalgii w głosie mówi:
Co będzie dalej, jak świece się skończą, no bo kiedyś się skończą – prawda Nowikow?, czy wtedy Fiodor zagryzie mnie, czy może ja zagryzę Fiodora, w końcu zawsze to jakiś kawałek świeżego mięsa. Wiesz Nowikow, pamiętam jak kiedyś zabiliśmy świnię, mama przyrządziła wtedy podgardle z pieczonymi kartoflami, ale to było dobre, co świeże mięso, to świeże mięso, a nie spleśniałe suchary i stare konserwy. Kiedyś Nina Andriejewna zaprosiła mnie na obiad, i sama, Wiesz, sama przyrządziła pieczeń wieprzową duszoną w cebuli, jak ta pieczeń pachniała, Nina tak się cieszyła, zapach rozchodził się po całym domu i czekaliśmy już na jej rodziców, którzy akurat wracali bryczką do domu, no i wtedy stało się to co najgorsze, rodzice już od progu krzyczą – Ninoczka, córeczko, mogłaś bliny zrobić, przecież dzisiaj jest piątek i mięsa nie jemy. Aj zmarnowała się pieczeń, a szkoda, szkoda, dzisiaj to by się coś takiego z miłą chęcią zjadło – pod warunkiem że to nie piątek, a skąd ja mam wiedzieć do cholery jaki teraz dzień, może to wtorek, a może niedziela.
Starzec powoli mówiąc podnosi się z podłogi, jak by lewitował.
A wiesz Nowikow, czasem to Ci zazdroszczę, że już masz święty spokój, ale czasem to się cieszę, że tu jestem, i nie muszę się przejmować postem, jem kiedy chcę i ile chcę, i poszczę kiedy chcę i ile chcę, jestem panem życia i śmierci, dzień jest nocą, a noc dniem, jestem wiatrem, co liście porusza, a jak mam ochotę, to szybuję nad ziemią niczym sokół szukający ofiary, wystarczy, że zamknę oczy, a już jestem wolnym człowiekiem, jestem chmurą, jestem słońcem, jestem śniegiem, jestem deszczem, mogę zmieniać, mogę tworzyć, a gdy zechcę, to mogę oczy otworzyć.