Sylwester
wym. Przygotowany na kłamstwa w rodzaju - „musiałem się zdezynfekować”, nie wytrzymałem i wrzasnąłem:
- K…wa! Człowieku! Jesteś chory! Masz natychmiast się leczyć! Jesteś alkoholikiem!
A on… a on spojrzał na mnie ze spokojem tak chłodnym, że jego minusowa temperatura natychmiast ostudziłaby entuzjazm najbardziej rozpalonych i rozhisteryzowanych fanek zespołów death metalowych i rzekł:
- Nieprawda! Nie jestem alkoholikiem! Alkoholik MUSI pić codziennie! A ja nie! Ja CHCĘ!
Mimo pomocy wszystkich przyjaciół, on wypełnił ową lukę w opisywanych zwyczajowo objawach alkoholizmu. Sobą. Nie ma już tej luki i jego też.
Roztkliwiony tym wspomnieniem, zaczynam czuć nieuzasadnioną sympatię do nieszczęśnika, który nieopatrznie zadumał się nad moim losem.
- Słucham pana – mówię bez cienia złośliwości i choć ciężko przechodzi mi to przez gardło, dodaję – jestem teraz przez chwilę człowiekiem i słucham!
Kłęby pary wydobywające się z jego ust, doskonale maskują wyraz jego twarzy jak i zawartość jamy ustnej. Lub brak tej zawartości.
- Niech pan sobie nie pochlebia – mówi cichym głosem. – To nie jest tak, że nie będę mógł żyć po tym jak pan zamarznie na tej ławce. Pański wybór. Ale
kłopotem są pańskie, w razie czego, zwłoki. Ja tu mieszkam. A przez pana trupa przyjedzie tu policja i się zacznie. Przegonią mnie.
- Pan tu mieszka? Na tej ławce? – Wielkość moich oczu, osiągnięta w zdumieniu, zawstydza księżyc w pełni.
- No, nie do końca na ławce, w zimie? – pobłażliwie spogląda na mnie. – Ale tam!
I wskazuje na oddalony o kilka metrów właz do kanału.
- W kanale?! – Księżyc spadł z hukiem.
- Ano!
- Ale przecież tam jest zimno i mokro! – nie dowierzam.
- Nieee… to kanał ciepłowniczy, tam jest sucho i ciepło. – Zaczyna przytupywać, jakby chciał pokazać różnicę temperatur.
Przyswajam nieznaną mi wiedzę.
- Więc, co pan proponuje? – jestem zagubiony, jak as treflowy w rękawie początkującego szulera.
- Może chciałby pan, skoro nie chce pan nigdzie iść, spędzić ten sylwestrowy wieczór ze mną i moją Towarzyszką Życia. Serdecznie zapraszamy! – nie dość, że tupie to obija się jeszcze dłońmi.
Towarzyszka Życia! Ja to przecież znam!
Gdzie?! – pytam. – W kanale?!
- Nie – cichutko odpowiada. – Nie w kanale. To jest nasz dom. Zapraszam pana do domu.
Nie odzywam się już ani jednym słowem. Cynizm zamarzł pod moimi stopami i nic już nie cieknie z nosa. Księżyc popełnił samobójstwo i na jego truchle wykuwam nagrobek z własnego wstydu.
Wstaję i mówię:
- Dziękuję panu za zaproszenie. Chętnie skorzystam jeżeli pańska Towarzyszka Życia nie będzie miała nic przeciwko. – Jakieś cholerne piórko, nie wiadomo skąd się wzięło, drapie mnie w gardle.
- Nie będzie miała. To dobra kobieta. – Chyba jest zadowolony z rozwiązanego problemu.
„Dobra kobieta?” – zastanawiam się nad zestawieniem znaczeń i natychmiast kopię skuty lodem cynizm głęboko pod ławkę.
To chodźmy! – woła zadowolony mój nowy anioł stróż i po kilku krokach otwiera właz kanału. – Wchodzi pan?
Z zaciśniętym gardłem mówię:
- Wchodzę… - odchrząkam. – Oczywiście, że wchodzę!
Księżyc wyprowadził się ze swojego, wykutego w moim wstydzie grobu i zaczął przemierzać odległe galaktyki.
Rozdział III
KANAŁ I POWRÓT
Zasunięcie włazu zabrzmiało niczym zgrzytnięcie więziennej kraty. Do tej pory nigdy nie byłem w więzieniu, ale tak to zabrzmiało! Jestem pewien!
Przywitał mnie półmrok, bo tylko mała lampa naftowa i parę świec rozświetlały to maleńkie pomieszczenie.
Kanał. Ciekawe.
Rozglądam się dookoła i w tej ciasnocie, w naściennej plątaninie sporych rur i nieznanego mi przeznaczenia pokręteł, napotyk