Sylwester
am zaciekawione, kobiece spojrzenie. Drobniutka postać stoi w kręgu słabego światła i widać jej zaintrygowanie moją obecnością. Towarzyszka Jego Życia! Jest o niebo lub o spory kawałek mydła schludniejsza od mężczyzny, który mnie tu przywiódł, co potwierdza tezę, że kobiety rzeczywiście są bardziej rozwinięte w zakresie higieny. I to w każdych warunkach! Najbardziej jednak rzuca mi się w oczy jej trzeźwość. No, może niecałkowita. W każdym razie jest daleko, daleko w tyle za mną. A właściwie za ilością wyżłopanego przeze mnie trunku. Mężczyzna staje obok niej i mówi: - Wołają mnie Suchar – i wskazując na kobietę dodaje: – a to jest Niteczka. Suchar i Niteczka. Co jeszcze mnie tu zadziwi? Niteczka spogląda nie niego pytająco. - Przyprowadziłem go, bo jest beznadziejnie uparty. I nie chce nigdzie iść. A twierdzi, że ma gdzie! - wyjaśnia. Kobieta patrzy zdumiona. Ale nie ma w jej spojrzeniu dezaprobaty. Jakby oczywistym było, że skoro Suchar mnie sprowadził, to znaczy, że jest to właściwe dla mnie miejsce. - A ja jestem… - zaczynam się przedstawiać, ale Suchar przerywa prezentację, machając rękami. - Nie musi pan mówić swojego imienia i nazwiska. Nie tutaj. To jak się pan nazywa i kim jest zostało tam, na górze! – wskazuje palcem sufit. - Nazwiemy tego pana Nowy, dobrze? – Niteczka uśmiecha się i oboje milcząco czekają na moją zgodę. Nowy. Dlaczego nie? Wszystko tu jest dla mnie nowe. - W takim razie nazywam się Nowy – lekko się kłaniam. - Proszę siadać. – Suchar podsuwa małą skrzyneczkę, chyba po piwie. Siadam. Oni też. Między nami udając stół, stoi większa skrzynka. Nie wiem, po czym. - A! Zapomniałbym! – mówię wyjmując z kieszeni płaszcza dwie butelki wódki. Jedną całą i drugą w większej części wypełnioną tylko wspomnieniem jej zwartości. Stawiam na stole. No, na tym czymś. Tym, co nie wiem, po czym jest. - Dziękujemy, ale my też mamy! – Suchar dumnie wyciąga, niech będzie spod stołu, butelkę wina. W każdym razie producent w swojej nieokiełznanej wyobraźni nazwał ten napój winem. A słowo napój – już powinno napawać go dumą. Bezgraniczną! Butelki bawią się refleksami światła, które w ich wnętrzu tańczą zawrotne flamenco. Ale nie mam śmiałości pierwszy wyruszyć na parkiet. Cisza. - Pan się nas boi? – Niteczka zagląda mi w oczy. - Ja? – udaję zdumienie. – Ja się nikogo i niczego nie boję! Czerwony diabełek z mrocznymi oczkami i wydętym brzuszkiem, natychmiast wskakuje na moje ramię i kręcąc włochatym ogonkiem wetkniętym w tłusty kuperek, rozgorączkowany szepcze do ucha: „- No kłam! No proszę cię, dalej! Ile wlezie! Ty to tak potrafisz! A ja to tak lubię! Obu nam będzie dobrze! Pokaż, co umiesz! Jesteś przecież mistrzem!” Wstrząsam ramionami, żeby go zrzucić, co gospodarze odbierają, jako dreszcz obawy. Przed nimi. - No właśnie! Co my możemy panu zrobić? – Suchar skupia wzrok na obszarze, który natychmiast wzbudza również moje zainteresowanie. Strefa butelek. Wyciąga do nich rękę i wtedy wypalam bez zastanowienia: - Na przykład możecie mi urwać łeb! A ja nie mam pieniędzy! Diabełek aż napęczniał z dumy i gładzi się po brzuszku. Ręka Suchara zatrzymuje się w połowie drogi i razem z Niteczką kierują na mnie wzrok pełen wyrzutu. „- Psia mać! – klnę w duchu. – Że też nie ugryzłem się w język! A idźże ty cholerny, czerwony diable, won!” - Pytał ktoś pana, panie Nowy o pieniądze? – Smutek mojego gospodarza jest namacalny. Konsternacja. Czerwony paskudnik sapnął z zadowolenia i rozcapierzył chwościk na ogonku niczym paw. - Przepraszam – pochylam ze skruchą głowę. – Wybaczcie mi. Wierzą mi. Wierzą w moją szczerość i kiwają głowami ze zrozumieniem. Nie komentują, nie roztrząsają, przyjmują przeprosiny. Oddycham z ulgą i s