Sylwester
ięgam po butelkę, a Niteczka podstawia trzy plastikowe kubeczki. Rozlewam. Wypijamy. Ja i Suchar całą zawartość, jego Towarzyszka Życia ledwie moczy usta. - Ona nie pije. Od dawna – informuje mnie gospodarz nalewając tylko nam. Nie pytam, dlaczego. Jeszcze nie pora. Wypijamy. Atmosfera zaczyna się rozluźniać. Powoli, nienachlanie penetruję ich życie, zadając delikatne pytania. Odpowiadają ostrożnie, ale bez nieufności. Po chwili oni też zaciekawiają się, jak trafiłem na tę ławkę i dlaczego. Coraz śmielej, zakrapiając słowa alkoholem wymieniamy się spostrzeżeniami na temat dzisiejszego wieczoru i dni poprzednich. Rozmowa poszerza się, jak i początkowo skromne uśmiechy. Od czasu do czasu pada jakiś żart, króciutka anegdota, dowcipny komentarz. Jest coraz lepiej. Butelki szczodrze oddają nam swoją zawartość zadowolone, że mają swoich wielbicieli. Głównie mnie i Suchara, bo Niteczka bardzo się oszczędza. W którymś momencie gospodyni odwraca się, sięga ręką poza krąg światła i po chwili rozbrzmiewa cicho muzyka. Robi się tak miło, że zaczynam czuć sylwestrowy nastrój. Tutaj. W tym ciemnym i brudnym kanale. Nie widzę mroku, nie widzę brudu, tylko rozświetlone oczy i przyjazny śmiech. Bez skrępowania zaczynamy opowiadać swoje historie. Każda jest inna, inaczej opowiedziana, ale tak samo prawdziwa. Bo własna. I każda jak na razie kończy się w tym kanale. Nagle Suchar podnosi rękę i pyta: - Słyszycie? Słyszymy. Dzwony naszego miasta zaczynają północny koncert. Wstajemy i usiłuję sklecić jakieś życzenia. Ale nie potrafię. Nie chcę wypowiedzieć banałów i dlatego plączę się zupełnie bez sensu, bez ładu. Suchar wie, co powiedzieć. Ściska moją dłoń i składa życzenia, po których wzruszenie odbiera mi głos i jestem wstanie tylko wyszeptać – dziękuję! Po czym opadam na swoje siedlisko i zaciskam mocno oczy żeby nie wypuścić łez. - Wypijmy! – mówi i słyszę drżenie jego głosu. Uspokajamy się powoli, a ja czuję niebywałe zadowolenie, bo czerwony diabełek obraził się i siedzi na krawędzi mroku obrócony tyłem. Włochaty ogonek zwisa żałośnie. Niteczka mówi, że musimy coś zjeść i na stole pojawia się otwarta konserwa ze szprotkami. Każdy dostaje plastikowy widelczyk i w rytmie walczyka dzióbiemy rybę. Niteczka, ja i Suchar. Przemiennie. Raz, dwa, trzy… raz, dwa, trzy. Co za uczta! Łososie tego roku nie wyruszą na tarło. Nie ma powodu żeby się tak męczyć! Rozmowa, którą kontynuujemy robi się coraz cieplejsza i coraz prostsza. Bez patosu, dyskusji, udowadniania racji. Dajemy unosić się słowom swobodnie bez narzucania im zbędnych znaczeń. Nie pamiętam, kiedy rozmawiałem w ten sposób. Czuję się jakbym to robił pierwszy raz. Czuję się jak… jak Nowy! Butelki niczym koty wkładają łebki w nasze dłonie oczekując należnych im pieszczot. Nie odmawiamy. Ale upajam się nie tylko alkoholem. Jestem oszołomiony odkrywaniem na nowo pierwszych doznań. Odkrywaniem pierwszego słodkiego zdumienia, jakie czuje dojrzewający chłopiec, znajdując uzasadnienie dla istnienia tych irytujących istot, rozkapryszonych dziewczynek, które we wszystko się wtrącają i są takie przemądrzałe. I piękne w nich jest nie tylko to, że pociągnięte za włosy tak fajnie piszczą. Pierwszego zachwytu, który oślepia nastolatka trzymającego w dłoni jej dłoń i gapiąc się bezmyślnie na najbardziej kiczowaty zachód słońca ze wzruszeniem mglącym oczy, jest przekonany, że ta jedyna wielka, prawdziwa miłość jest zarazem ostatnią. I jakby co, to on dla niej skoczy z okna lub w inny, jeszcze bardziej spektakularny sposób udowodni swoje uczucia. Pierwszych objawów głupoty, kiedy wstrząsany drgawkami z głową w sedesie młokos, rozpaczliwe szuka na jego dnie wczorajszego znakomitego humoru, a znajduje to, co można tam w