świat
Szła więc Świat przez pola. Z rękami w kieszeniach. Małym, leniwym krokiem. Potem Świat trochę przyspieszyła, bo dreszcz polizał jej plecy i stado koni biegało jej po żołądku.. Głowę miała spuszczoną, schowaną w kołnierzu kurtki. Czasem podnosiła ją z wielką niechęcią i trudem, gwoli sprawdzenia jak daleko jeszcze lub jak blisko. Jak daleko do czego?
Przed Światem stała stara stodoła. Właściwie gruzy stodoły. Bez dachu. Obok była druga, też nie była cała. Same ściany tylko. Dalej jakieś liche zabudowania, a potem dom.
Podeszła więc cichutko Świat do chatki. Lękała się czegoś. Sama była, samiutka na jedynej rzeczywistości – przestrzeni i nie wiedziała nic. Podeszła bliżej jasnego okna. Ujrzała starszą kobietę, zapalającą papierosa. Twarz jej była ciemna i zmęczona. Nagle światła zabrakło. Świat przeraziła się. Odsunęła od okna. Usłyszała, że drzwi się otwierają. Czym prędzej schowała się za róg domu. Serce waliło jej niczym techno upajający rytm dławiącego się buldożera. „Toż to szok” – pomyślała sobie. Z domu wybiegły dwa małe pieski i do razu zaczęły szczekać jak oszalałe. Świat nie wiedziała, czy ma się bać, czy nie. Postanowiła, że będzie się bać, więc bała się. Psy ujadały jakby miały zamiar pożarcia jej. Świat jednak zebrała w sobie tyle odwagi, by przykucnąć i cicho szepnąć:
-Ciu, ciu, ciu, nie szczekajcie na mnie. Ciu, ciu, ciu, słodziusi misiaczki wy moje, bo was zakopię żywcem, śliczności porypane.
To zadziałało jak zaklęcie. Pieski, merdając nie tylko gonem, ale całymi sobą, podeszły do Świata, co raz wysuwając język, co prawdopodobnie miało znaczyć chęć przyjacielskiego liza. Świat ucieszyła się na tę szczerą aprobatę i otwartość zwierzyny. Pogłaskała oba pieski. Od razu zaprzyjaźnili się na życie i śmierć.
Rozejrzała się dookoła. Wszystko było jej obce, a zarazem znane. Choć nie była tu wcześniej, znała wszystko, wiedziała, co jest ciepłe a co zimne. Znała słowa. Jej niezawodna i intuicja Inie mogła jej jednak powiedzieć dlaczego się tutaj znalazła. Pomyślała chwile nad tym.
Po takiej burzy myśli wyszła zza rogu domu. Postanowiła doń nie wchodzić. Bała się. Poszła tam, skąd dochodziły odgłosy samochodów. Mróz skrzypiał Jej pod nogami.
Sznury oświetlonych niczym świąteczne choinki pojazdów mknęło przez czarny pas jezdni. Latarnie w oddali wglądały jak zawieszone nisko gwiazdy albo dzieci bawiące się w księżyc. Niektóre samochody wydawały z siebie ryki i wrzaski – mechaniczne potwory. Świat zdziwiła się tym widokiem. Myślała, że nocą ulice są spokojne. Myliła się. Postanowiła, że spróbuje zatrzymać któryś z tych ogromnych prostokątów na kołach i zabierze się w podróż. Stanęła tedy pod latarnią i poczęła ręką dawać sygnał, że chce, by samochód się zatrzymał. Od razu pierwszy zjechał na pobocze. Odsapnął niczym wieloryb, Rozradowana Świat pomknęła w kierunku ciężarówy. Podskoczyła, by chwycić za klamkę. Ledwo jej się to udało. Po chwili wisiała na klamce, nogi majtały się jej w powietrzu. Uczynny kierowca pochylił się w kierunku drzwi, by pomóc małej Światu. Drzwi wprawdzie się otworzyły, lecz ceną upadku małej. W końcu wgramoliła się do pojazdu.
-Dzień dobry.
-Dobry. Dokąd?
-Dopokąd.
Kierowca uśmiechnął się na tę odpowiedź.
-Ciekawe. A dokładniej? Bo wiesz, ja mogę Cię zawieźć nawet do Niemiec, gdzie się udaję. Najbliżej jest Białystok.