Soil irs mans
5 dzień Miesiąca Traw
Dziś pokrywamy dachem stodołę, więc od rana biegam z gwoździami w zębach. Z góry widzę plażę i kawałek lasu. Hoyt nie chciał mnie dopuścić do żadnej roboty, ale oparzenia szybko się goją, już prawie ich nie widać, więc uparłem się, żeby pracować. Nic gorszego niż leżenie w łóżku albo pomaganie w kuchni. Nie jestem babą w połogu.
Przybijam deski do nagiej drewnianej konstrukcji i staram się nie myśleć o niczym, zwłaszcza o ostatnich przywidzeniach. Po przemyśleniu wszystkiego jestem pewien, że to były majaki. Oye przyznał się, że swoje dziwne sny miewał po wieczornej porcji grogu, który nie wiem skąd brał. Miałem ochotę go udusić, ale w końcu obaj zaczęliśmy się śmiać. A już się bałem, że tracę rozum.
Kończymy pracę późnym wieczorem, ściemnia się coraz szybciej.
W nocy budzi mnie przeraźliwy wrzask. Jest w nim tyle bólu i przerażenia, że przez moment jestem jak sparaliżowany i boję się poruszyć. Po chwili jednak łapię za nóż i biegnę, obijając się w ciemnościach o współtowarzyszy.
Na placu koło poideł klęczy człowiek, jeden z naszych. Podbiegamy do niego z pochodniami, ktoś łapie go za ramiona, ale natychmiast zostaje gwałtownie odepchnięty. Podchodzę do niego z boku, to Oore, cieśla. Ze spuszczoną głową grzebie rękami w piasku, z ust kapie mu krew.
-Odsuńcie się, mówię głośno. Kilka osób patrzy na mnie z wahaniem, ale w końcu cofają się.
Podchodzę jeszcze bliżej, klękam przy Oore. Ma nieprzytomny wzrok, białka oczu są zupełnie czerwone.
-Bracie, mówię cicho, co się stało. To ja, Eyre, już wszystko dobrze.