Skądinąd. I zewsząd
***
Znowu przeminęło, jak z burzą, kilka dni, gdy tymczasem policja otrzymała ważną wiadomość. Oto na komisariat dla Warszawy-Południe zadzwonił dyrektor szpitala psychiatrycznego w pobliskich, oddalonych kilkanaście kilometrów na południowy-wschód Tworkach. Dyżurny z komendy zanotował, że poprzedniego dnia przywieziono do szpitala w rzeczonej miejscowości młodego pacjenta w bardzo ciężkim stanie. Ponieważ jego relacja, z trudem złożona w całość przez badających go psychiatrów, zawiera niepokojące wątki, które mogą zainteresować policję, stąd telefon ze zgłoszeniem, co dyrektor uznaje za swój zawodowo-społeczny obowiązek. Dyżurny natychmiast wysłał funkcjonariusza do Tworek, ponieważ podana przez pacjenta opowieść może narazić go nawet na utratę życia. Międzyczasie centrum osób zaginionych zostało przez komisariat warszawski o odnalezieniu pacjenta, odwołano więc poznański alert, rozpoczęty kilka dni wcześniej. Jako, że policja nie wie o działaniach Sekretcy&Spółka, międzyczasie podjętych, więc biuro nadal prowadzi śledztwo.
***
Szpital Neuropsychiatryczny w Tworkach jak co dzień zbudził się wczesnym świtem. Niektórzy pacjenci mieli mierzenie temperatury, inni jakieś specjalne zabiegi, jeszcze inni nie mogli już spać i chcieli rozpocząć kolejny etap swej wędrówki po różnych światach, mniej lub bardziej rzeczywistych. Patrzono z politowaniem na tych, którzy jeszcze drzemali, jednym okiem czuwając z obawy przed spiskiem, a inni, ci już podleczeni, spali głęboko, jak niewinne niemowlę. Doktor Kobytyński miał tego dnia sporo pracy. Wcześniej przyjechał i od razu udał się do swego nowego gabinetu, bo szpital wciąż się rozwijał, mimo trudności i modernizował. Chciał dorównać co najmniej placówkom francuskim, gdzie zaczęła się rewolucja w traktowaniu pacjentów - Pinel symbolicznie zdjął im łańcuchy i kajdany w podziemiach szpitala Salpetriere w Paryżu, stolicy francuskiej rewolucji. Gabinet tedy wyposażono w sprzęt multimedialny najnowszej klasy AAA+, na ścianie wisiał projektor zespolony z laptotem, a w oknach widok zasłaniały żaluzje z jakiegoś niesamowitego materiału. Kobytyński jeszcze poprzedniego dnia miał bardzo trudne zadanie: asystował profesorom w przyjęciu i pierwszym przesłuchaniu, jeśli to dobrze brzmi, młodego mężczyzny, którego policja odnalazła w stanie “mocno odbiegającym od normy”, jak zapisano w służbowej notatce niedaleko Tworek na drodze krajowej nr 7 z Radomia. Policja sprawdziła go alkomatem - był czysty jak niemowlę, wykonano badanie krwi na obecność substancji odurzających - również pudło. Na komisariacie dowiedziano się jedynie, że pacjent “siedzi w samochodzie, a wokół jest jakoś dziwnie, dziwni ludzie i w ogóle wszystko jakieś inne”, podczas gdy pacjent co prawda siedział, ale na komendzie. Potem zaczął krzyczeć, że “znowu ta szara mgła, znowu ta szara mgła, uciekam…” i na tym kontakt logiczny się urwał, albowiem od tej pory pacjent przeszedł w stan całkowitej sałaty słownej. Bełkocząc coś o “parowozie” i “chłopskim wozie”, zamilkł wkrótce na dobre. Jednak po jakiejś godzinie trochę doszedł do siebie i wtedy jego opowieść nabrała innych odcieni. Oto jechał jakiś autem, z dwoma nieznanymi mężczyznami, którzy coś mu wszczepili w klinice, a potem pojechali w kierunku Opola. Tam nagle wjechali do lasu, a z przodu nadpłynęła srebrzysta mgła, spomiędzy której coś przebłyskiwało. Kiedy wyjechali z lasu, krajobraz był inny. Otaczały ich same pola i łąki, droga asfaltowa zmieniła się w aleję z kocich łbów, a ludzie idący z dalekiego kościoła brzegiem pól, byli bardzo biednie i co gorsza staroświecko, jak w filmie, ubrani. Na widok samochodu tłum wpadł w panikę, kierowca więc pocisnął na gaz i wtedy z boku nadjechał sapiąc parowóz, który zaczął ostro hamować. Przerażeni mężczyźni wyskoczyli z auta, które stoczyło się na szczęście nieco w tył, tak, że skład przejechał bezpiecznie, dymiąc niemiłosiernie białymi obłokami. Mężczyzna niewiele myśląc wskoczył za kierownicę. Wcisnął gaz i ruszył przez tory, by znaleźć się w jakimś miasteczku. Z jego opisu wynika, że odwiedził Opole, ale zupełnie nie to obecne. Pikanterii faktom dodaje sprawa z mężczyznami, z których jeden miał nazywać się Żuławski i być znanym warszawskim medykiem. Policja sprawdziła i okazało się, że faktycznie od kilku dni lekarz przebywa na urlopie, a jego telefon milczy jakby był poza zasięgiem. Ponieważ pacjent znowu wpadł w afazję i zaczął bełkotać, policja uznała całą opowieść za relację niepoczytalnego, w dodatku podejrzanego w sprawie zaginięcia dwóch towarzyszy. Najpierw jednak trzeba było doprowadzić pacjenta, który zeznał, że nazywa się Rafał, do względnej normy. Dlatego zamiast aresztowania, policja wezwała karetkę pogotowia ratunkowego, które przewiozło go do szpitala w pobliskich Tworkach.