SASZA
zkładanym pojedynczym fotelu, a rodzice na drugiej wersalce. Gdy już odpływałam daleko w półśnie nagle zbudziły mnie jakieś krzyki z sąsiedniego pokoju. To były podniesione głosy Saszy i jego ojca. Kobieta ich tylko uciszała. Po mnie przebudzili się moi bliscy. Mama zapytała się: - no i co Saszy rodzice nie mają nic przeciwko waszemu ślubowi? Z lekkim przerażeniem odwróciłam się do niej twarzą. –Ślubu nie będzie, przecież wiecie, że ja z Saszą nienawidzimy się. Odrzekłam szeptem zbliżając wskazujący palec do ust. Na co mój tato powiedział : -no to trudno będzie to teraz odkręcić, co sam naważył Sasza. Jego rodzice żyją w obłudzie. – Ależ Laura jak zwykle wyolbrzymia jak zawsze. Znowu odezwała się moja mama. –Słuchaj jak może Sasza cię skrzywdzić, skoro mając chorego na SM brata młodszego, wie najlepiej co to znaczy inwalidztwo. Rozumie to, bo ma z tym styczność na co dzień, a że czasami bywa wobec ciebie bardzo wymagający i twardy to dlatego, iż z natury też bywasz bardzo leniwa. Leniwa czy nie leniwa. Ale to nie znaczy, iż mam być przez całe życie maltretowana i poniewierana jak ścierka do butów. Pomyślałam sobie w duchu. Po czym odrzekłam wszystkim w moim pokoju: - dobranoc. Wykręciłam się do ściany i gdy już było zupełnie cicho w ojca pokoju usnęłam. Rano Sasza przeważnie milczał coróż strzelając na mnie oczami jak z dubeltówki. Panicznie bałam się do niego i ja odezwać zapytać o cokolwiek. Moim rodzicom i babci również nie wypadało pytać się co się stało w nocy, że tak głośno było matkę i ojca Saszy. Małżeństwo zbierało się do wyjazdu. Sasza również bardzo zdenerwowany pakował walizkę. Gdy już nadeszła pora pożegnania, starszy pan podszedł do mnie. Ukradkiem uścisnął mi prawą rękę i powiedział do mnie szeptem: - Sasza jedzie z nami, już on nie wróci i nie zakłóci spokoju tobie Lauro. Uśmiechnęłam się do niego i odrzekłam bardzo dziękuję. Życzę szczęśliwej podróży. Głośno. Rodzice ściskali się z wychodzącymi gośćmi przy progu. Sasza jak zwykle to wykorzystał. Po cichu wtargnął z powrotem do mojego pokoju. Był bardzo wściekły. – Udało ci się gratuluję! Wyjeżdżam do domu, ale pamiętaj ja tu jeszcze wrócę do was. Szyderczo się uśmiechnął do mnie. –Wtedy jeszcze pogadamy. Pamiętaj! Patrząc na niego i słysząc te słowa cała z przerażenia na moment zesztywniałam. W przedpokoju pojawił się jego tato. – No chodź szybko, bo spóźnimy się na pociąg! Ponaglał Saszę. Odjechał po 9 miesiącach mieszkania u nas. Odetchnęłam z ulgą. Jednak byłam w błędzie wierząc ojcu Saszy. Nadszedł marzec 1993 r. Było wczesne popołudnie, chociaż to była połowa miesiąca wcale nie zanosiło się jeszcze na prawdziwą wiosnę. Śniegu pełno wszędzie za oknem, mróz nadal tęgi ściskał. Nagle zadzwonił domofon. Mama podeszła do niego, podniosła słuchawkę i zapytała: -słucham? Potem ze zdziwienia zrobiła wielkie oczy, spoglądając na mnie.- Kto to mamo? Zapytałam. Przycisnęła klawisz w domofonie. – To Sasza. Odparła pośpiesznie. Po co go tu wpuściłaś?! Spytałam ją. –A co miałam zrobić? Przecież zna nasz adres. Później zadźwięczał dzwonek w drzwiach. I pojawił się Sasza. –Dzień dobry! Powiedział znacznie wyraźniej po polsku, ale nadal z lekkim akcentem wschodnim. Wszedł do mojego pokoju, usiadł na fotelu obrotowym, ściągnął z głowy z włóczki granatową czapkę z wiszącym pomponem i uśmiechając się do mnie odezwał się: - jestem z powrotem, wróciłem. – No to co?... Odparłam obojętnie. Ty masz swoje życie, ja swoje. – Nie zupełnie teraz porozmawiamy o nas. Zaprzeczył. –Jak to o nas? Nigdy nie było nas, byłeś ty i byłam ja. Dwoje bardzo różniących się od siebie ludzi! Podniosłam głos na niego. W międzyczasie moi rodzice na zmianę jedno zaczęło się pytać na jak długo przyjechał do Polski i czy nadal szuka pracy? Drugie zaparzyło kawę i przyniosło z ciastkami. Sasza zamierzał nadal na dobre zadomowić się w naszym kraju i pozostać tu na stałe. Wypił kawę, podziękował po