Samotność w wielkim mieście
- A wcześniej? Od dawna jesteś bezdomna?
- Nie jestem bezdomna! – zaprzeczyła gwałtownie – Mieszkam z przyjaciółką. Tylko, że ona jest dzisiaj… trochę… zajęta…
Constantine utkwił w jej twarzy sarkastyczne spojrzenie. Jego lekko skośne i czarne jak węgiel oko lśniło z trudem tłumioną irytacją.
- Ach tak! – powiedział, krzywiąc delikatne usta – Ładna mi przyjaciółka!
Elisa usiłowała poderwać się z kanapy, ale ciągle słabe nogi odmówiły jej posłuszeństwa. Opadła bezwładnie, chowając twarz w dłoniach.
- Nie mów tak! – odezwała się głucho – Karin jest dobra i mądra. Tylko dzięki niej nadal żyję… Razem ze swoim… kolegą z pracy opracowują wirusa, którego potem wpuszczą do Bazy Kodów. Oni wszystko zmienią! Już nie będzie ludzi i mongreli, każdy kod zadziała, nawet zwykły tatuaż!
- Oby im się udało… - westchnął Constantine, nie do końca przekonany.
- Uda się! – wykrzyknęła Elisa z rozpromienioną twarzą – A wtedy wszystko się zmieni…
W odpowiedzi mężczyzna delikatnie położył dłoń na ramieniu dziewczyny.
- Utrzymuje cię, tak? – bardziej stwierdził, niż spytał – Kochasz ją?
Elisa spoważniała nagle i podniosła na mężczyznę swoje niesamowicie błękitne oczy. Rozmazany makijaż nadawał jej obliczu wrażenie bezbronnej, zapłakanej dziewczynki, usiłującej grać dorosłą. Mieniła się na twarzy, jej blade policzki pokrył ciemny rumieniec winy i zmieszania. Nie mówiąc nic, powoli opuściła powieki.
- Ile masz lat, Eliso? – spytał Constantine.
- Czternaście… - odparła cicho.
- Czternaście… - powtórzył mężczyzna w zamyśleniu – Słuchaj Eliso: to nic złego kochać kogoś, nawet w czasach takich, jak nasze. Miałem narzeczoną – była Steamem, jak ja. Było nam razem naprawdę dobrze. Ale ona uzależniła się od modyfikacji. Kiedy mechanizmy przekroczyły pięćdziesiąt procent jej ciała, żaden lekarz nie chciał jej więcej operować – tak stanowi prawo. Tylko, że ona już nie potrafiła bez tego żyć. Doszło do tego, że sama próbowała…
Zacisnął usta. Delikatną twarz wykrzywiło cierpienie.
- Jest w zakładzie zamkniętym. Mechaniczna kobieta, pozbawiona sensu życia.
Przez chwilę panowało ponure milczenie.
- Jak się znalazłaś w Stolicy? – spytał wreszcie Constantine, otrząsając się ze wspomnień.
- Ja… urodziłam się w Gehennie… - wyznała Elisa.
Mężczyzna wzdrygnął się i spojrzał na nią wstrząśnięty.
- Uciekłaś z Gehenny?! – wykrzyknął – Eliso… Ja po prostu… Przepraszam, nawet nie potrafię sobie wyobrazić tego miejsca!
Dziewczyna zamknęła oczy. Pod powiekami zobaczyła żar i dym. Ludzi czarnych od sadzy, powłóczących nogami, jak zombie. Wszechobecny odór ścieków i żółty smog w powietrzu. Jej matka poza nią urodziła jeszcze dwoje dzieci, ale oba noworodki były tak zdeformowane, że umarły nie dożywszy końca dnia.
- Posłuchaj, Eliso – Constantine wyrwał ją z zamyślenia. – Może zamieszkałabyś na razie ze mną?
Dziewczyna wstrząśnięta spojrzała w arystokratyczną twarz.
- Wiem, piękny nie jestem, a Goth i Steam to dwa różne światy… - zaśmiał się, grożąc Elisie mechanicznym palcem – Ale uważam, że jesteś za młoda, żeby tak żyć.
- Bez obrazy, ale nie podobają mi się przyjaciele, którzy wyganiają dziecko na mróz w wigilijną noc! – dokończył stanowczo.
- Jestem mongrelem! – powiedziała Elisa, odwracając wzrok – Nie mam żadnych praw. Będę dla ciebie tylko utrapieniem.
- Tak, to jest pewien problem – przyznał Constantine. – Jednak wszystko da się załatwić. Mogłabyś w zamian opiekować się domem, czasem byśmy razem gdzieś wyszli. To nie jest chyba takie złe? Jest coś, co lubisz robić? Znasz się na czymś?