Rytuał
owietrze gęstniało.
- No to wio! – krzyknął Marian.
Cała trójka szybkim krokiem opuściła bunkier i udała się w kierunku domów.
3.
Rodzice Jacka już dawno spali. Chłopiec wmówił im, że idzie do Mańka pouczyć się matematyki, by po weekendzie jeszcze raz prosić panią Kowalską o możliwość poprawienia oceny. Inaczej za nic w świecie nie wypuściliby go z domu.
Kiedy wszedł do swojego pokoju, nawet nie zdjął ubrania. Było mu zimno. W dodatku dalej czuł dziwny ciężar na piersi. Położył się na łóżku i zawinął w koc. Kiedy tylko zamknął oczy, natychmiast zasnął.
Obudził go cichy jęk. Otworzył oczy. Zaskoczony stwierdził, że znajduje się w jakiejś celi. Wstał z drewnianej pryczy i zlustrował pomieszczenie. Przed sobą ujrzał otwarte drzwi. Najciszej jak potrafił, przeszedł przez nie. Stał teraz w długim korytarzu, oświetlonym migającymi żarówkami, które zwisały z sufitu na kawałkach kabli. Słyszał przytłumione postękiwanie, dochodzące jakby zza ściany. Niepewnym krokiem ruszył przed siebie. Bał się, ale wiedział, że czekanie niczego nie zmieni. Musiał znaleźć wyjście z tego dziwnego miejsca. By być pewnym, że nie śni, zamknął oczy i uszczypnął się kilka razy w rękę. Widział to na filmach, zwykle pomagało. Jemu jednak nie pomogło. Dalej stał na zimnej, betonowej posadzce tajemniczego budynku. Zaciekawiony, ale i nieco wystraszony, posuwał się powoli na przód. Tam, skąd dochodziły coraz głośniejsze jęki. Kolejne drzwi. Stalowe, wyglądające na bardzo ciężkie. Naparł na nie całym ciałem. Ku jego zdumieniu, ustąpiły bez problemu. Za nimi ujrzał kolejne pomieszczenie. Stół, na którym stało kilka kubków z gorącym napojem oraz talia kart. W rogu, w niewielkim piecyku, tliły się jeszcze szczapy drewna. Na przybitym do ściany wieszaku wisiały mundury. Nie potrafił rozpoznać do kogo należały. Przeszedł przez pokój i przystawił ucho do kolejnych drzwi, zza których dobiegały te dziwne dźwięki. Jakaś siła kazała mu je otworzyć, co natychmiast uczynił.
To, co za nimi ujrzał, zmroziło mu krew w żyłach. Rozpoznał przedsionek bunkra, w którym niedawno przyzywał z kolegami ducha. Na pokrytej kurzem podłodze leżała naga pani Kowalska. Była obwiązana sznurami jak baleron. Nad nią stał żołnierz ubrany w niemiecki mundur i wbijał jej między nogi przyczepiony do karabinu bagnet. Pani Kowalska wiła się z bólu niczym piskorz, otwartymi szeroko oczyma błagalnie wpatrywała się w swojego oprawcę. Ten jednak nie przestawał. Powoli, miarowo unosił broń, po czym opuszczał ją z ogromną siłą. Za każdym razem kiedy ostrze wchodziło w ciało, kilkakrotnie kręcił karabinem, jakby mieszał w wiadrze zaprawę murarską. Na posadzkę bryzgały strugi krwi. Jacek chciał wrzasnąć, ale głos uwiązł mu w gardle. Chciał coś zrobić, jednak ciało odmówiło posłuszeństwa. Nie mógł nawet zamrugać. Stał jak słup soli, obserwując upiornego żołnierza znęcającego się nad matematyczką. W pewnym momencie Niemiec zaprzestał maltretowania kobiety i spojrzał na Jacka. Widok twarzy pozbawionej skóry, spojrzenie pustych oczodołów sprawiło, że chłopiec popuścił w spodnie.
Obudził się zlany potem. Wstrząsały nim dreszcze. Wspomnienie snu było tak żywe, że jeszcze przez dobrych kilka godzin bał się wyściubić spod kołdry choćby czubek nosa. Zasnąć też już nie potrafił. Za każdym razem gdy zamykał oczy, widział te ziejące czernią oczodoły oraz bagnet oblepiony krwią i włosami łonowymi, poruszający się z góry na dół, niczym igła w maszynie do szycia, tyle, że w zwolnionym tempie. Leżał więc i wpatrywał się w pustkę, myśląc o wydarzeniach poprzedniego dnia.
Kiedy ktoś zapukał do drzwi, podskoczył jak oparzony. W gardle stanęła mu gula, uniemożliwiająca wypowiedzenie choćby je