Rytuał
rzewo. Obaj mają zmiażdżone nogi – tu obejrzał się na ich matkę, pocieszaną i tuloną przez pozostałych członków rodziny.
Nachylił się do ucha Jacka. Wziął głęboki wdech.
- Prawdopodobnie już nigdy nie będą mogli chodzić – wyszeptał drżącym głosem.
Jacek poczuł, że robi mu się niedobrze. Podbiegł do najbliższego kosza na śmieci, nachylił się i zwymiotował. Przez kilka chwil targały nim torsje. Dziadek chłopaków położył mu dłoń na ramieniu.
- Rozumiem jaki to dla ciebie szok – rzekł łamiącym się głosem.
Jacek spojrzał na niego czerwonymi od łez oczyma. Tego była za wiele. Nie wytrzymał.
- Nic kurwa nie rozumiesz, nic… - wydukał.
Odtrącił rękę staruszka, po czym nie oglądając się za siebie zbiegł po schodach, do wyjścia.
Na dworze było szaro. Ciemne, burzowe chmury przesłoniły słońce. Z oddali dochodziły grzmoty odbijające się echem od ścian kamienic. Jacek pędził przed siebie na złamanie karku. Ludzie których potrącał klęli na niego, grozili pięściami, ale nie zwracał na nich uwagi. Wpadł do pierwszego lepszego sklepu monopolowego.
- Pół litra najtańszej wódki – wycharczał, sapiąc.
Sprzedawczyni zmierzyła go wzrokiem od stóp do głów.
- A dowodzik jest?
Powalił ją ciosem w nos, chwycił pierwszą z brzegu butelkę, po czym wypadł ze sklepu. Kierował się w stronę pobliskich górek, leżących nieco za miastem. Swojego czasu zaczęto tam budować kanalizację, ale zabrakło funduszy i prace wstrzymano. Po inwestycji pozostały jedynie ogromne, betonowe rury wkopane w ziemię, przebiegające pod nasypem kolejowym. Jacek ukrył się w jednej z nich. Dysząc ciężko wyciągnął flaszkę. Odkręcił nakrętkę. Duszkiem upił kilka łyków. Gorzała paliła w gardło, ale nie zwracał na to uwagi. Musiał coś zrobić, żeby zapomnieć, stłumić wyrzuty sumienia. Sumienia, wciąż podsuwającego mu obrazy dźganej bagnetem pani Kowalskiej oraz okaleczanych Sebastiana i Mańka. W głowie słyszał chrzęst gruchotanych kości. Jęki przerażonych kolegów przyprawiały go o gęsią skórkę. Po raz kolejny przyłożył butelkę do ust i wychylił. Niewiele brakło, by zwymiotował. Nie nawykł do tak szybkiego picia. Jednak zaczynał już czuć przyjemne mrowienie w dłoniach, co było dobrym objawem. Kilkoma potężnymi haustami dokończył trunek. Myśli zaczęły przepływać przez jego umysł w zwolnionym tempie. W uszach szumiało, a obraz rozmywał się. Niespodziewanie dostrzegł coś kątem oka. Jakiś ruch w głębi rury, cień, zbliżający się z każdą sekundą. Pchany nieznanym impulsem, z trudem wypełznął na zewnątrz. Czyżby szczur? Na pewno szczur. Ale szczury gryzą, mogą zarazić groźnymi chorobami. Od szczurów lepiej trzymać się z daleka. Wstał. Spojrzał przed siebie. Cały świat wirował. Prześwitujące zza chmur słońce rozdwajało się, tak samo jak słupy trakcji kolejowej czy drzewa. Zgiął się w pół. Zaczął rzygać. Organizm przestał przyjmować alkohol. Niespodziewanie ktoś z całej siły kopnął go w plecy. Chłopak zatoczył się i wymachując rękami jakby latał, runął twarzą w zwróconą przed chwilą zawartość żołądka. Ktoś butem przewrócił go na wznak. Kiedy Jacek otworzył oczy, zamarł z przerażenia. Ujrzał stojącego nad sobą żołnierza bez twarzy, wznoszącego ponad głowę karabin uzbrojony w bagnet. Chciał wrzasnąć, ale nie zdążył. Ostrze zagłębiło się w jego klatce piersiowej, przebijając serce.
Gdyby prawdą było, że na siatkówce umierającego człowieka pozostaje odbicie tego, co widział w chwili śmierci, badający zwłoki Jacka kororner ujrzałby ziejące czernią oczodoły oraz białą czaszkę, okrytą czapką z orłem stojącym na okręgu w który wpisano swastykę.
Jako przyczynę zgonu chłopca podano niewydolność serca, spowodowaną nadmierną ilością spożytego alkoholu.